W czwartek i piątek ważyłam 81,8 kg. Tak wpisałam w piątek. W sobotę rano (jeszcze dzisiaj) ważyłam 81kg. Jak tak sobie solidnie przepowiedziałam, to powody są! W niedzielę obiad rodzinny z alkoholem, potem w domu też koniaczek, w weekend wino słodkie w ilości butelka, w tygodniu raz nad ranem trzy banany, raz dodatkowe kanapki, dwa razy koniaczek, wczoraj zamiast obiadu i kolacji z diety jadłam szczawiową mojej Mamy z jajkiem, rybę smażoną i kawałek śliwkowca. I pigwówkę Taty. I jeszcze ciasto - zebra. Jak tak to napisałam to ukryję co zobaczyłam. Pretensji nie mam i zapału nie straciłam. Oparłam się ciastu dwa razy, raz lodom. Dzisiaj zjadłam trzy kulki, ale (jak do dotąd) ominęłam kolację. Ale oglądając festiwal na Polsacie piję calvadosa, to nie przesądzam. Jeżeli chodzi o plan posiłków to wykonuję całkowicie i jest to tym razem bezproblemowe.
Vinyl zakończył antybiotyk na przetokę i od dzisiaj ma czopki. Pierwsza aplikacja była bez problemu. Zgodnie z radą sąsiadki wprowadziłam karmę suchą na noc (dla kastrowanych psów) żeby aktywować gruczoły. Rano dostaje mokrą Dolinę Noteci. Teraz indyk. Jako smaczki / nagrody suszę w piekarniku indyka. Nie ma po tym kłopotów żołądkowych, tak jak po innych. Właśnie teraz suszę :)
Wczoraj kupiłam w podwarszawskim sklepie dwie przecudne filiżanki do espresso z motywem sowy w stylu ludowym (cudo), a dzisiaj Darek wracając z Vinylem ze spaceru przyniósł mi przecudną filiżankę (chińską) całkiem nową, w opakowaniu. W naszym bloku niepotrzebne rzeczy wystawia się na skrzynkach pocztowych, albo wiesza na kaloryferze.
Cudnie:) (zrobił się kolejny dzień😍)