Hejka,
Po dłuuugiej przerwie wracam, niestety z kolejnymi kilogramami nadwagi. Już nie pamiętam, jak dawno tak dużo ważyłam, 76 kg. W tej chwili czuję się okropnie, jestem przejedzona i mam wrażenie, że mój żołądek zaraz pęknie. Najchętniej bym to wszystko wyrzygała, najlepiej wszystko z ostatniego tygodnia. Jem niezdrowo, bo szkoła, sesja, stres i dużo, bo to relaks... Nie wiem, dlaczego świadomie niszczę swoje ciało. Tak się tłumaczę szkołą i natłokiem nauki, a tak na prawdę tym jedzeniem sobie przeszkadzam. Tak bardzo można sobie pomóc zdrową żywnością i aktywnością. Dlaczego tego nie robię!? Trochę się ostatnio załamałam, bo okazało się, że wróciło mi uczulenie na białko z mleka i jaj - główny składnik mojej dotychczasowej, ZDROWEJ diety. Wiem, co mogę jeść, ale to nie takie łatwe się przestawić, w szczególności, że mleko sojowe to nie to samo, co pyszne krowie. Jeszcze teraz muszę bardzo oszczędzać. Wiem, wiem, nie jest trudno ułożyć dietę na prawdę tanią, ale ... nie chce mi się. Chodzę już, jak słoń, w dodatku ze skorupą na połowie twarzy (nie umiem żyć bez jajek). Nawet się już nie maluję...
Za kilka tygodni bronię się z absolutnie beznadziejnego kierunku, kompletnie bez przyszłości. Co ja miałam w glowie? Tyle dobrze, że w lipcu jedziemy do Anglii. Zresetuję głowę. Może w końcu, dowiem się kim jestem i co powinnam robić. Jeszcze nigdy nie miałam takiego czasu bez szkoły. Zawsze była. Mam 23 lata i ciągle chodziłam z góry narzuconą ścieżka. Czasami zbaczałam, próbowałam ją nagiąć do siebie, ale wynik zawsze był kiepski, albo chociaż niezbyt zadowalający. Mało tego, że źle wyglądam, źle się czuję to jeszcze nie mam pojęcia, co robić w życiu. Mam kilka, a właściwie mnóstwo pomysłów, ale tak skrajnych, że nie wiem, co wybrać. Gubię się w tej rzeczywistości... Myślę: Za bardzo ambitna! Ale drugi głos odpowiada: Chwileczkę, drugi raz życia nie dostaniesz. Chociaż spróbuj. Ale co? Wszystkiego po kolei! Kolejny głos mówi: Nie ryzykuj! Potrzebujesz stałej kasy. Ale przecież jeśli nie zaryzykuję, to nie będę mieć tyle, ile chce.
Jest jeszcze jeden problem. Tak, tak... Cóż by innego, jak facet. Przede wszystkim go kocham, ale z drugiej strony jest swego rodzaju ograniczeniem. Moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Czy byłabym szczęśliwsza? Nie wiem, na pewno inna. Tzn, żeby było jasne - każdy związek to ograniczenie, nie koniecznie złe, nie, nie. Było różnie, i cudownie, i okropnie, ale ostatnio to chyba zapomniał, jak powinien wyglądać związek. Sam jest trochę podłamany, bo życie go "trochę" pokarało, ale przy tym zapomniał, że ma kogoś dla kogo warto się starać. Powtarzał mi wiele razy, że się stara, a ja tego nie widzę, ale to nie prawda. Może poświęca dla mnie wiele, ale ja mam wrażenie, że z przyzwyczajenia. Wygodnie mu tak, ale nie myśli już o związku tak, jak kiedyś. Nie ma niespodzianek, nie ma romantyczności, nie ma chęci wspólnego działania - nie, wspólne siedzenie na kanapie to nie działanie. Od zawsze miał tendencje do nieodpowiedzialnych zachowań, ale kiedyś "słuchał" mojego rozsądku - teraz już nie. Mam w ogóle wrażenie, że przestał się liczyć z moim zdaniem - owszem o wspólnym mieniu decydujemy razem, ale o takich sprawach hmm... mentalnych... nie wiem, jak to inaczej nazwać, już nie.- Ścisz to, za głośno dla mnie. -Nie, ja tak lubię. Koniec. Kropka. - Nie pal! -Nie, chcę i tyle (trzeci dzień z rzędu) - Będę zła. - Trudno. Godzinę później: - Pomiziaj mnie. No bezczelność... Ostatnio w złości uderzył mnie... Nie potrafił nawet normalnie przeprosić. -Przepraszam (z wyrzutem), ALE mnie wpieniłaś. Nie można bez tego, ALE? Może i też powinnam przeprosić, bo trochę się z nim szarpałam, ale go tak nie uderzyłam i na pewno "nie zasłużyłam" na coś takiego. Skaczę koło niego, jak niańka, kucharka, praczka i kochanka, ale nie wiele mam w zamian. Ok, kasę, ale to nie daje szczęścia. Chce przytulenia! To chyba nie dużo? Chciałabym, żeby on CHCIAŁ, a nie "udostępniał" się na chwile, a jak za długo to delikatnie odpycha. Kiedyś mogliśmy godzinami leżeć wtuleni w siebie i to bez filmu, bez spania, tak po prostu czerpaliśmy radość z przebywania koło siebie. Nie chce już tak, bo to były początki, fascynacja, ale jakby od czasu do czasu dał niespodziewanego buziaka albo przytulił, trochę bardziej liczył się z moim zdaniem i słuchał, co mówię (chociaż z małą dozą zainteresowania) to byłabym przeszczęśliwa. Jak na razie mam wrażenie, że ON myśli, że co by się nie działo, ja zawsze będę. Pewnie dużo przetrzymam, bo w końcu na dobre i na złe (nieformalnie), ale kiedyś pęknę, jak nic się nie zmieni i to nie będzie za 10 lat... Nie dam się zawodzić tak długo.
melvitka
5 czerwca 2016, 09:11No, to bierzemy się za siebie! Powodzonka :*
GrzesGliwice
4 czerwca 2016, 23:55Ech kobiety... hi hi ;-) Więcej wiary w siebie i innych. Pozdrawiam.