Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Rozpoczynam 6 tydzień...

...nowych przyzwyczajeń. Najbardziej cieszę się, że póki co nie zawaliłam żadnego przewidzianego treningu. No wiecie, takie małe drobiazgi czasami bardzo dodają skrzydeł. Spektakularnych wyników nie ma, ale bardziej zależy mi na zdrowej i długotrwałej zmianie niż jednorazowym zrywie.

W zeszły piątek byłam u lekarza i jest podobno lepiej. Zmieniliśmy leki i za miesiąc ponownie badania. Czuję się tak-se, zależy kiedy. Wciąż staram się wszystko gotować lub dusić, ew. piec. Z przypraw używam jedynie koperku. Zero cukru czy soli. Powiem szczerze, że jakoś szybko się przestawiłam, a teraz na nowo odkrywam smaki, które wcześniej były przykryte cukrem lub solą.

Za oknem upał a ja się chyba przeziębiłam, bolą mnie gnaty, gardło i mam wrażenie, że nawet włosy. Po przyjściu do domu zaczęłam od najważniejszego punktu na dziś - trening, 83 minuty zaliczone. Bardzo lubię ten stan jak się ze mnie pot leje a ja wciąż mogę :) też tak macie?
Zaczęłam zapisywać sobie tętno po aktywnej części, tak dla porównania za jakiś czas. Dziś było 122/74, puls 100.
W ostatnią sobotę miałam test trenerski – wyszedł także tak-se, a przynajmniej w porównaniu do innych Vitalijek, ale cieszę się i z mojego wyniku. Mój Fit-wiek to 4 lata mniej niż mam. Miałam problem z oszacowaniem pulsu metodą: przykładanie palców do tętnicy szyjnej. Z początku czułam wyraźnie puls, a potem już nie wiedziałam, czy to pulsowanie z palców czy z szyi. Pewnie standardowo coś pomieszałam bo w spoczynku wyszedł mi wyższy niż po ćwiczeniach. Tak czy inaczej szału nie było.

Mój kochany mąż widząc jak się męczę z 1,5 litrowymi butelkami z piachem (mam małe dłonie i butelki zwyczajnie były strasznie nieporęczne) zrobił mi hantelki własnoręcznie z jakiś kawałków płyty OSD osadzonych i wyważonych równomiernie, tak że środek ciężkości wypada dokładnie na środku. Teraz mam więc wygodne uchwyty (z kija od szczotki) i mogę ćwiczyć. Z kasą na razie krucho, więc nie szukamy problemów tam gdzie ich nie ma.

Najbardziej bałam się (i chyba wciąż się boję), że coś mi tam wpadnie między posiłkami, no wiecie: cukierek, kawałek ciastka, kawa czy coś takiego co zazwyczaj pojawia się w towarzystwie czegoś słodkiego; oraz tego, że przyjdzie taki dzień, że nie dam rady i odpuszczę jedne ćwiczenia, a potem to już równia pochyła, prosto w dół z motywacją i generalnie samopoczuciem, a co za tym idzie porażka. Jak do tej pory, odpukać, jakoś idzie. Co prawda jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, że uda mi się osiągnąć zamierzony cel, ale teraz mam przynajmniej pewność, że jak się poddam to NA PEWNO mi się to nie uda. A tak, przynajmniej spróbuję.

Mój organizm stawia opór, ale pragnę wierzyć w to, że w końcu jednak się podda i później odwdzięczy się z okładem za kondycję i generalnie wszystko co mu teraz zapewniam. Nawet sypiam teraz dłużej i staram się tego pilnować, żeby min. 5-7 h było na liczniku. Kiedyś bywały tygodnie, że spałam niecałe 20 h tygodniowo. Obowiązki obowiązkami, ale zrozumiałam, że to ja jestem w tym wszystkim najważniejsza i jeśli nie zadbam w porę o siebie to cały misterny plan się posypie razem ze mną. Człowiek całe życie się uczy.

Zaraz biorę witaminki i do wyrka. W sobotę ważenie. Ostatnio marudziłam, ale minimalny spadek odnotowałam, całe 0,1 kg , heheh. Zobaczymy pojutrze. Po ciuchach nie widzę zmian. Byle nie szło w górę.

Najbardziej nie mogę doczekać się nie jakiejś super niskiej wagi, ale żeby ktoś zauważył zmiany we mnie i żeby było widać to, że zaczęłam się ruszać. No ale na takie rzeczy to trzeba pewnie długo pracować i to pewnie intensywnie. Na razie trzymam się tego co mogę i jestem w stanie. Może z czasem uda się więcej.

Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam, życzę osiągania kolejnych celów i uśmiechu.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.