Początki były trudne.
Co prawda zakwas się udał = nie rosła na nim pleśń, nie śmierdział, nie był niebieski ani zielony. Ale pierwsze chleby to była niezła skórka wypełniona masą zakalcową.
Kolejne są idealne, zawsze żytnie, prawie razowe, dobre przez tydzień, może i dłużej, nie zostało to sprawdzone, bo znikają wcześniej. Proces pieczenia trwa długo, ale pracy wymaga tak z 15 minut wszystkiego.
Robię to tak (ilości mąki i wody są bardzo na oko, jak też i czasy pomiędzy mieszaniem, a i tak udaje się zawsze):
Około 200 ml mąki żytniej razowej 2000 eko, mieszam z zakwasem wyjętym z lodówki i taką ilością wody, żeby papka była naprawdę gęsta, taka jak na placki mniej więcej. Zostawiam, nakryte ściereczkę na około 4-6 godzin. Znowu dodaje 200ml mąki (a właściwie S. to robi, ja śpię) i wodę. Trzecie ostatnie mieszanie (każde zajmuje 2 minuty, kręcenia łyżką) po około 4-6 godzinach. Za każdym razem papka rośnie i pachnie drożdżami.
Po kolejnych 4-6 godzinach jest proces główny, zajmujący 10 minut. Na początku najbardziej niebezpieczny moment = ryzyko utraty cennego zakwasu- trzeba pamiętać, żeby do słoika, czy czegoś tam co używamy, odłożyć ze trzy stołowe łyżki papki=zakwasu, zakręcić i wstawić do lodówki. Może tam stać długo, u mnie standard to tydzień, max to trzy tygodnie. To jest też ten moment, żeby do innego słoiczka odłożyć zakwas dla tych, którzy o to poprosili.
Do reszty mieszanki dodaje dwie płaskie łyżeczki soli, jedną płaską brązowego cukru (ciasto lepiej fermentuje=rośnie z cukrem), 200 ml mąki żytniej razowej, 300 ml mąki żytniej chlebowej 750, 100 ml otrąb żytnich i tyle ciepłej wody, żeby było gęsto, naprawde gęsto. Mieszam ręką szybko, tylko do połączenia się składników. Mąka żytnia nie wymaga, a wręcz nie lubi,międlenia ... międlenia aż ręce odpadają, tak jak pszeniczna. Teraz tez jest moment, jak ktoś lubi, żeby dodać pestki, żurawinę, siemię lniane....
I trzeba swoje ulubione foremki do pieczenia napełnić do 1/3 wysokości (ja używam takich na duże muffiny i małe w kształcie serduszek i czasami jak piekę dla wnuków, to też w kształcie biedronek:)) moich nie trzeba smarować tłuszczem, nieprzypadkowo. Można na dno pod ciasto położyć liść chrzanu, S nie lubi, więc nie kładę, ale to ładnie wygląda, jak piecze się w dużej keksowej foremce, taki odcisk liścia na spodzie chleba. Odstawić w ciepłe miejsce na 2-3 godziny, poczekać jak urośnie.
Nagrzać piekarnik do 230 stopni i piec 15 minut , zmniejszyć do 200 stopni, piec 25 minut, zmniejszyć do 180 stopni i piec 20 minut. Po wyjęciu z piekarnika odczekać ze dwie minuty, żeby nie poparzyć palców, wyjąć bułeczki na jakieś pręty, żeby od spodu też był przepływ powietrza i zostawić do ostygnięcia. Krojone na gorąco są niedobre, wszystko w środku się skleja. Najlepsze są takie ledwo ciepłe. Pyszne cały tydzień. Przez pierwsze dni dobrze jest je trzymać zawinięte w płótno, jak zaczną robić się twarde - w foliowej torebce. Smacznego:)
marii1955
14 lutego 2016, 20:00Pięknie Ci dziękuję za przepis :) Już sobie TO skopiowałam - jak kupię składniki , postaram się go upiec iii się pochwalę oczywiście :))) Cieplutko pozdrawiam :))))))))))))