Wiedziałam, że w końcu i mnie "to" dopadnie - miałam wyjątkowo autokulinarny wieczór. (ale wybaczcie... kalorii wchłoniętych liczyć nie będę - jedno mogę napisać - smakowały ). Nie żałuję, bo już tego nie cofnę.
Od sierpnia byłam grzeczna, od wtedy też wyczytuję z Waszych postów cząstki Waszego życia, solennie obiecując sobie, że w końcu i ja coś napiszę.
Piszę więc... uległam jedzeniu... słodka ta uległość, ważne, by zbyt często się nie powtarzała .
Postaram się "odpokutować".. jutro pewnie.
Spokojnych snów.
B.
roogirl
13 grudnia 2015, 22:52Nie karz się za mocno :)
basik1803
13 grudnia 2015, 23:01No co Ty... ;-), nie jestem typem cierpiętnika :-)