Niedziela, popołudnie. Dostaję informację, że znajomy z którym miałam iść na wesele jedzie na tygodniowe szkolenie na drugi koniec Polski-bo szef postawił ultimatum i wyjścia brak! Pomimo tego, że mnie uprzedzał, że tak się stać może, chyba mi przykro... I z kim pójdę? Nie wiem! W pewnym sensie zamknęłam rozdział "studia", więc nie chcę ściągać nikogo przez pół Polski tylko na weekend, kontaktu ze znajomymi z czasów licemum nie mam. Poznanie kogoś? Nie ma szans! Z moim brakiem pewności siebie, z niekaceptowaniem mojego całokształtu, powiedzmy sobie wprost-atrakcyjności we mnie zero! I włączył mi się tryb myślenia. O sobie.
I nakręcam się i nakręcam i nakręcam i dopnę swego! Za rok? Za rok będę fizycznie kompletnie inną osobą, będę przyciągała tylko dobrą energię, głowa będzie pracowała tak jak trzeba. Tak. Kierunek jest dobry, efekty są, czas włączyć tryb "masz w sobie to coś. będziesz miała jeszcze więcej".
A głowowe dumania spowodowały, że postawiłam sobie wyzwanie-ZERO słodyczy przez conajmniej miesiąc. Nawet Pani Joanna nie namówi mnie w pracy na kwałek szarlotki, nawet mama na ciasteczko do południowej kawy w niedzielę. Żadnych dżemów, czekoladek, herbatniczków. Finito! Zwiększam za to ilość ćwiczeń. Rowerowe, godzinne prawie-cardio minimum 5 razy w tygodniu, do tego MelB i popołudniowe prace domowe (wbrew pozorom wcale nie banalne-bo kaaaaaaaaaaaawał trawnika sam się nie wykosi, huśtawka nie wytrze i nie pomaluje i tysiąc innych zajęć same się nie zrobią;).
Motywacja nie odpuszcza. Świetlana wizja przyszłości na wyciągnięcie ręki! Przyciągam pozytywną E i brnę do przodu, uparcie, konsekwentnie.
Buziaczki i bierzemy się do roboty Kochane! :*