Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Im dalej w las...


... tym bardziej zastanawiam się czy naprawdę schudnę?
W zasadzie obecnie to mój jeden z ważniejszych celów.
Nie jest źle, już coś tam ubywa, dietę trzymam, ale ćwiczenia... moja zmora. Zawsze mam coś do zrobienia - w pracy, wiadomo, nie poćwiczę, w domu mogę usiąść tylko na toalecie. Wieczorem po 22 już oczy mi się kleją, a rano wcale się nie budzę, tylko zmartwychwstaję.
Próbuje gdzieś wcisnąć te 35 min ćwiczeń, tylko dla mnie, ale to bywa trudne. Ostatnio skończyło sie tak, że synowie skakali po mnie, jak usilowałam robić brzuszki, zgoniłam ich, poszli się bawić i za kolejne dwie minuty słyszę "Maaaamoooo! Bo on mi rozwala moje budowle!!! MAMO!! No chodź tu, MAAAAAAMOOOO!!!" i ryk. Trzeba sie zwlec i konflikt rozwiązać. Kolejne podejscie i znowu "Mami, am! Am! AM!AM!AMMMMM!!!" Młodszy zgłodniał. Nosz... nie poćwiczę dzisiaj. Zaraz kolacja, kąpanie, usypianie, szykowanie ciuchów na kolejny dzień, sprzatanie kuchni, ogarnięcie psiego kojca, lece pod prysznic i do wyrka, bo Młodszy już sie kręci przez sen czyli jak mnie nie znajdzie obok, to sie obudzi i pół nocy z głowy...
Nie poćwiczyłam. Podam na ryj. Może jutro.
Też tak macie?

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.