I musiał nastać ten dzień, kiedy waga pokazała mi aż jedno kilogramowy wzrost. To chyba znaczy, że czeka mnie większy zastój. Już tak miałam w okolicach 58 kg. To jest takie demotywujące jak stajesz na wadzę i każdego dnia pomimo tego, że ćwiczysz i utrzymujesz zdrowy tryb jedzeniowy waga wzrasta, maleje, nie zmienia się, wzrasta. Wiem, że nie powinnam się ważyć codziennie, ale jakoś tak mi weszło w nawyk, że tak robię. I z reguły nie żałuję, ale dziś jak zobaczyłam 55,9 to mi się tak jakoś zrobiło gorzej, ale wiem, że to tylko chwilowy wzrost, takie małe zawahanie przed kolejnym spektakularnym spadkiem.
Ale wiecie co nie byłabym sobą, gdybym w tym nie zauważyła pozytywów. Zawsze jak się odchudzałam, to przy pierwszym efekcie przestawałam. Tak jakby wydawało mi się, że już jest super i powoli, albo całkiem szybko zapominałam, że cały czas się muszę kontrolować, co w rezultacie sprzyjało szybkim powrotem do starych nawyków oraz zanikiem w ćwiczeniach. Dlatego, dziś jak nie widzę efektów jestem taka mega na maksa zmotywowana do ćwiczeń, że zaraz poleci seria za serią wyczerpujących dywanówek i poompek :P
Krótko, ale treściwie, nie poddajemy się i dupki ściskamy :)
Aaa może jeszcze napiszę coś o panu K. Spotkałam się z nim już 3 razy. To chyba niezły wynik biorąc pod uwagę fakt, że nie minął nawet tydzień od pierwszego spotkania naszego. Jest naprawdę fajną osóbką, ale nie wiem nadal co z tego wyniknie. Może tylko znajomość, bo chyba już na takim etapie jesteśmy :)