Miałam pięknie ułożony plan dnia i menu, wszystko cacy no a życie swoje. Mianowicie śniadanie zjadłam planowo jak powinno być, potem mąż wpadł na genialny pomysł że jedziemy do sklepu rowerowego kupić najstarszej rower bo obiecaliśmy jej jako prezent komunijny, no a potem do obi bo znowu obiecał dzieciom domek drewniany. No i rower młoda wybrała jeden z droższych, fakt, przejechała się na kilku i jeden jej naprawdę pasował, myślałam że mąż się nie zgodzi bo był drogi ale o dziwo też mu się spodobał. Wyszliśmy więc ze sklepu z lżejszym portfelem i jedziemy do obi. Tam oczywiście dzieciakom spodobał się domek, super myślę, i następna kasa, tym razem na raty, bo do wypłaty daleko. I tym sposobem kupno nowej kanapy poszło w pi..., ważne że dzieci szczęśliwe :)
w drodze do domu oczywiście wszyscy głodni, to mąż kochany rzuca hasło McDonald i dzieciaki przeszczęśliwe a ja przerażona. Na szczęście silna wola zadziałała i wzięłam tylko kawę:D
w domu oczywiście wieczorny grill, na szczęście też dałam radę wytrwać, w międzyczasie dzieciaki szalały w ogrodzie a ja z mężem obcinamy płot z bluszczu, strasznie zmęczona byłam ale daliśmy radę. W biegu zjadłam tylko dwa banany i zapiłam wodą niegazowaną. To całe jedzenie dzisiejsze, wiem, okropnie praktycznie głodówka, ale naprawdę nie miałam czasu niczego zrobić. Obiecuję jutro poprawę i zdrowe jedzenie :)
pozdrawiam!