Dziś Wszystkich Świętych. Byłam na cmentarzu zapalić znicze. Zawiózł mnie sąsiad. Byłam sama, bo Krzysiek pojechał do Ryk z bratem. Tam mają groby bliskich. Nie lubię jak wyjeżdża. Jadą szybko, a ja nie znoszę szybkiej jazdy. Mam nadzieję, że nic się nie stanie. Ja dziś w domu cały dzień będę palić świece i wspominać bliskich. Ta zaduma, te wspomnienia, ten nastrój poważny i to wyciszenie bardzo mi odpowiadają.
Co do diety to jest ok. Udaje mi się ją trzymać i myślę, ze waga będzie spadać. Tylko jak długo. Ćwiczenia też ok. Do jogi udało mi się wrócić na luzie co nie znaczy, że bezboleśnie. Jestem okropnie zastana i ćwiczenia wykonuję z trudem. Do tego przy pogłębianiu pozycji wszystko mnie boli. Niektórych ćwiczeń nie jestem w stanie wykonać wcale. Taki kwiat lotosu np. kiedyś, nie tak dawno jeszcze robiłam, a teraz mowy nie ma. Wczoraj ćwiczyłam dłużej. Według kalkulatorów spaliłam 220 kalorii. Coraz bardziej kusi mnie dodatkowo tai chi. Czytałam ostatnio książkę Dojrzałość i w niej strasznie je polecają dla starszych ludzi. Ja co prawda jeszcze w tej grupie wiekowej nie jestem ale można by spróbować. Książkę mam. Oby mi tylko znowu stawy nie wysiadły...
Menu: fasola czerwona, pomarańcza, omlet z płatków owsianych z ketchupem, jajka z majonezem, schab pieczony z ziołami. Spadek o 0,3 kg. Nie bardzo wierzę... Chyba coś nie tak z wagą...