Wczoraj diety nie było. O nie. Pochłonęłam talerz gęstej kartoflanki z makaronem, warzywami, śmietaną i ziołami na wodzie z boczku, dwie kromki chleba z boczkiem. Chudy był co prawda, ale był i na dokładkę jeszcze chipsy i galaretkę z rodzynkami i śmietaną, którą przygotował Krzysiek. Objadłam się po pachy i wreszcie poczułam szczęśliwa po kilkutygodniowej diecie. Nie pisana mi szczupłość, ani zdrowe odżywianie. Najwyraźniej, bo tylko niezdrowe tuczące jedzenie sprawia, że jestem błogo nasycona i zadowolona. Dziś będzie kotlet mielony z szynki i mizeria, a wieczorem placki ziemniaczane z cukinią. Jak ja uwielbiam te węglowodany...Surówką, ani jogurcikiem to ja sobie nie pojem zwłaszcza jesienią i zimą. Pewnie znowu na zimę z 5 kg nabiorę, a wiosną będę zrzucać. Tak miałam całe życie z tym, że przy wadze pięćdziesiąt parę - sześćdziesiąt kg. Dopiero rzucenie papierosów, problemy z tarczycą i klimakterium dołożyły mi 40 kg, których zrzucić nie daje rady. Zrzuciłam 10 kg w zeszłym roku i dalej ani rusz...W tym roku tylko wagę trzymam. Staram się te dziewięćdziesiąt parę kg utrzymać, a planowałam zrzucić następne 10 do 85 kg. Cóż nie wyszło. Może w przyszłym roku.
Wczoraj miałam trochę pracy. Kilka razy wróżyłam, a wieczorem miałam zabieg koloroterapii wahadłem. To bardzo fajny zabieg polegający na dostarczeniu do aury tych kolorów, które są w danym momencie potrzebne. Zabieg wykonywałam na odległość, bo i tak można. Używam do tego celu wahadła izis. Marzę o takim specjalnym do koloroterapii, bo takie są w sprzedaży. Nie są niestety tanie. Może kiedyś kupię. Poprawa samopoczucia po zabiegu jest nieraz natychmiastowa.
Zrobiłam również butelkę. Tym razem użyłam też preparatu o efekcie szronu. Wyprałam też kołdrę i kapę. Trzeba korzystać z ładnej pogody... Zamówiłam kilka książek i następne karty anielskie...