Dzień zaczął się źle i kolejne zdarzenia nie wskazywały na to by miał się dobrze skończyć. Najpierw zaspałam ponad godzinę nic sobie nie robiąc z przeraźliwego dzwonku budzika. Następnie portal z którym współpracowałam od kilku miesięcy niespodziewanie, bez podania przyczyn zrezygnował z moich usług i tym samym moje mizerne dochody stopniały jeszcze bardziej. W końcu spóźniłam się na autobus i nie miałam innego wyjścia jak czekanie prawie pół godziny na deszczu, który właśnie zaczął mżyć, rozmazując mi przy okazji makijaż. Sądziłam, że limit nieszczęść na dzisiejszy dzień się już wyczerpał. Niestety byłam w błędzie. Już za chwilę przekonałam się, że moje moje ostatnie nieszczęścia to zaledwie pestka. Wystarczył moment i jakiś wariat pędzący przez wieś na złamanie karku wjechał na pobocze i potrącił idącego spokojnie tuż przy przy krawędzi chodnika kota. Nieszczęsne zwierzę wyleciało w górę, a następnie spadło bezwładnie na środek jezdni. Ten idiota nawet nie zwolnił. Zszokowana podbiegłam do kota i zauważyłam , że jeszcze żyje. Kociak podniósł główkę i cichutko zamiauczał. Zdjęłam kurtkę by przenieść go na pobocze, a on zaczął mruczeć. Nawet się nie zastanawiając zadzwoniłam po taksówkę i już za chwilę jechałam do weterynarza. Kot wciąż żył, ale się nie ruszał, a mnie łzy mieszały się z kroplami deszczu kapiącymi mi z kompletnie przemoczonych włosów.
- To pani kot - rzucił taksówkarz
- Nie - odburknęłam, ale czy to ma jakieś znaczenie?
- Pewnie bezpański i nikt pani nie zwróci za leczenie - mruknął
Dopiero teraz przyjrzałam się kotu. Faktycznie był chudy i bardzo zaniedbany. Boki miał zapadnięte i miejscami grzbiet całkiem wyłysiały. Długo musiał się biedak wałęsać bez jedzenia, ale kiedyś z pewnością miał dom, bo nie był dziki. Pewnie ktoś go wyrzucił przed wyjazdem wakacyjnym, dwa miesiące temu, a on sobie na wolności zupełnie nie radził. Z tych ponurych rozważań wyrwał mnie głos taksówkarza
- No to jesteśmy - płaci pani 48,00 zł
- Pięknie - pomyślałam wygrzebując z portfela ostanie drobne - właśnie wydałam pieniądze przeznaczone na zakup karty do telefonu.
W przychodni na szczęście nikogo nie było i już po chwili drżący kot leżał na stole zabiegowym. Weterynarz tylko pokiwał głową i zabrał się za badanie. Po chwili stwierdził, że kot może z tego wyjść, ale nie jest to wcale takie pewne. Rzucił też taką kwotę za leczenie, że pode mną ugięły się nogi
.- No chyba, że nie chce pani ryzykować to przeprowadzimy eutanazję, żeby zwierzę nie cierpiało - powiedział
- Szkoda go, bo to młody kot i jeszcze długo mógłby pożyć - dodał
Spojrzałam na kota, zobaczyłam utkwione we mnie wielkie zielone oczy i zdecydowałam w jednej chwili:
- Ratujemy, innej opcji nie ma - odparłam
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że już pieniędzy przeznaczonych na węgiel nie mam. Na dodatek mam w domu 3 koty, które muszą jeść i nie powinnam już mieć kolejnego. Trudno jakoś to będzie.
Kot przeżył. Kajtuś okazał się cudownym i łagodnym kocurkiem, bardzo wdzięcznym za każdy przejaw troski z mojej strony.
Po dwóch tygodniach, gdy już wylegiwał się mrucząc obok mnie na kanapie przeglądałam oferty pracy na portalu dla freelancerów. Nic nowego dla mnie nie było. Znowu. Tym samym widmo nieogrzewanego zimą mieszkania było coraz bliżej. Po chwili poczułam dziwny impuls, by zerknąć do zakładki do której nigdy nie zaglądałam.
- Nie to bez sensu - pomyślałam
- Zajrzyj - usłyszałam głos w mojej głowie
Uległam i niespodziewanie znalazłam ofertę jakby stworzoną dla mnie.
Odpisałam i już za parę minut dostałam odpowiedź pozytywną. Praca była stała, bardzo ciekawa i doskonale płatna. Tym samym to co źle się zaczęło dobrze się skończyło. Zyskałam i pracę i przyjaciela. Tak sobie myślę, analizując wypadki tamtego dnia, że tak właśnie miało być. Straciłam pracę by zyskać lepszą. Spóźniłam się na autobus by uratować Kajtusia.
verden
19 sierpnia 2014, 16:37Piekna historia, pozdrawiam :)
mikusia1971
17 sierpnia 2014, 10:13Bardzo ładne opowiadanie : )
gilda1969
17 sierpnia 2014, 08:05Piękne opowiadanie!