W pierwszej klasie szkoły średniej ważyłam 98 kg. Postanowiłam to zmienić. Stwierdziłam, że nowi ludzie, nowe otoczenie, to taka gruba świnia jak ja nie będzie paradować korytarzami szkoły. Niby dość drastyczne porównanie, ale poskutkowało- po dwóch miesiącach waga 86 kg!! Czasami nawet mniej. W 3 klasie skręciłam kostkę, 3 tygodnie noga w gipsie, i co???, brak ruchu, z nudy zaczęłam jeść i jeść i jeść... Na studniówkę ważyłam już 95 kg!!! A po studniówce to już nic mnie nie trzymało, nie miałam żadnej motywacji, no bo po co się odchudzać, przecież żadna większa impreza się nie kroi. Tak tak. Takie miałam wtedy podejście do kwestii odchudzania- odchudzać się na imprezy. I tak znów zaczęłam tyć...
Po szkole średniej miałam rok przerwy, niestety nie dostałam się na studia do prestiżowej szkoły w Lublinie lub Krakowie… I co??... Próbowałam coś schudnąć. Raz przez tydzień jadłam tylko 1 jabłko na dzień, zazwyczaj o godzinie 10.00. I tyle… Przez tydzień schudłam sporo, ok. 7 kg, ale co z tego, jak dwa tygodnie później ważyłam już 10 kilogramów więcej:(.
Idąc na studia chciałam coś w sobie zmienić, chciałam nauczyć się zdrowszego odżywiania, zdrowego trybu życia. Ale cóż, chcieć a zrobić to dwie mega różnice…
Po pierwszym roku studiów ważyłam już 115kg!!! Masakra!!!!! Postanowiłam to zmienić. Miałam już dosyć ciągłych spojrzeń ludzi na moją nadwagę oraz uwag bliskich, że mogłabym zrzucić te kilogramy. Od października 2009r. zaczęłam się zdrowo odżywiać. Ze swojego jadłospisu wyrzuciłam wszelkie słodkości, cukierki, ciasta i ciasteczka. Nie było mi łatwo, bo lubię piec słodkości. Po niespełna roku waga pokazała 82 kg!!!! Sukces!!! Wielki sukces!!! Cieszyłam się bardzo :).
Ale historia lubi się powtarzać… W sumie to chyba mam pecha do trójek…??? Ale do rzeczy. Na 3 roku studiów uległam wypadkowi, uraz kolana wyeliminował mnie ze środowiska studenckiego na rok. Prawie 6 miesięczna hospitalizacja, leczenie. Ale nie myślcie sobie, że przytyłam, nic z tych rzeczy. To właśnie wtedy moja waga pokazała 75 kg!!! Tylko raz!!! Nie było to efektem odchudzania, ale działania samych farmaceutyków. Po wyjściu ze szpitala ważyłam już 83 kg.
No cóż, w październiku powrót na studia, i wtedy się zaczęło. Nowi ludzie, musiałam wbić się do roku, gdzie znałam zaledwie jedną osobę... Było to dla mnie ogromne wyzwanie. Teraz myślę, że miałam „lekką deprechę", którą próbowałam "zajeść". Przyznaję, poznałam wspaniałych przyjaciół, którzy pomogli mi przetrwać, wspaniała Dorota- taka moja bratnia dusza, Mateusz- pocieszyciel, ale nawet oni nie pomogli mi w pogłębiającej się otyłości.
W chwili obecnej praktycznie większość czasu przebywam w domu. Poprzez brak wyjść przestałam dbać o siebie, no bo po co, i tak mnie nikt nie widzi. Nie mam chłopaka, niby mówię, że mi tak dobrze, ale to nie prawda. Mam wrażenie, że przez otyłość nie mam odwagi, aby mieć kogoś.
I niestety tak głupie myślenie doprowadziło mnie do obecnej wagi 106kg. Jestem załamana, ale wiem, że to tylko jest moja wina…
Ale chce znów zawalczyć o siebie. Pisanie czegoś w formie pamiętnika też ponoć pomaga, więc spróbuję. Mam nadzieję, że Wy również mi pomożecie wytrwać.
jamay
20 stycznia 2016, 09:33Większość z nas ma podobne historie tutaj. Zapraszam do wspólneg wspierania. Pisanie pamiętnika pomoże na pewno. Możesz pisać co jesz i zawsze ktoś Ci podpowie co zmienić itp. Trzymaj sie :*
Anulka_M
20 stycznia 2016, 11:27Dziękuję bardzo !!! Wspaniale jest mieć takich motywatorów !!!! :).