Tydzień pod znakiem choroby. Chore dziecko to dla mnie duże obciążenie. Zamiast do jednego dziecka, w nocy musiałam wstawać do dwójki. Na zmianę albo karmiłam jednego piersią, albo drugiemu podawałam syropki, mierzyłam temperaturę, pocieszałam, przynosiłam pić. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki już któryś mnie wołał. W dzień nie miałam jak nadrobić snu. Chodziłam więc zmęczona strasznie.
Do tego pod koniec tygodnia sama źle się poczułam. Ciągły kontakt z kaszlącym przedszkolakiem sprawił, że sama zaczęłam kaszleć, zrobiło mi się zimno, bolała mnie głowa i gardło Najchętniej zawinęłabym się w kołdrę i przespała 24 godziny. Ale nic z tego, bo są dzieci. Więc brałam jakieś objawowe leki i starałam się przetrwać. Wiele razy w ciągu dnia miałam ochotę krzyczeć: Jezus Maria nie ogarniam! jak to robi Maria Peszek w swojej piosence...
Z jedzeniem źle. Albo niewiele, albo za dużo. Jeden dzień prawie postny, na drugi dzień "odrabiałam straty" z nawiązką. Nie chodziłam do sklepu po zakupy, wykorzystywałam to, co mam w domu i gotowałam cokolwiek. Przez to jadłam monotonnie i bez przemyślenia. Zresztą starałam się gotować pod dziecko, nie dla siebie.
Do tego wczoraj zadzwoniłam do dawno niewidzianej koleżanki i dowiedziałam się, że awansowałą w pracy na kierownicze stanowisko. To mnie jakoś zdołowało. Nie to, że akurat jej zazdroszczę, bo ona sobie na to w pełni zasłużyła (wiem, bo kiedyś pracowałyśmy razem), ale ta informacja dotknęła jakiejś czułej struny u mnie. Tak właśnie się dzieje, jak się jest w domu i wychowuje dzieci. Inni robią kariery, awansują, zarabiają więcej, a ja w tym czasie wstawiam kolejne pranie i myślę o tym, co zrobię na obiad, żeby moje dziecko zjadło z chęcią.
W związku z tym wszystkim złapałam dołek psychiczny Ze zmęczenia, z choroby, której nie mogłam przechorować, z tego, że nie ogarniam domu, że nie mam jakoś siły do niczego W akcie jakiejś autodestrukcji i totalnego zniechęcenia jadłam paluszki (śmieciowe żarcie!!!) oglądając wojnę polsko-ruską w tv.
Waga wzrosła - jakżeby inaczej! To naturalna konsekwencja nieudanego tygodnia.
Błędów popełniłam wiele:
- nieregularne posiłki
- uszczuplone racje na przemian z przesadnymi porcjami
- deprywacja snu!!!!!!!!!!!
- brak ćwiczeń z powodu choroby
- monotonne jedzenie
- pocieszanie się jedzeniem
Czyli upadek. Czuję się niczym Justyna Kowalczyk, co się wczoraj potknęła o własny kijek, upadła i przyjechała na metę ostatnia.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
20dziestka
22 lutego 2013, 10:27inni awansuja zarabiaja itp a ty wstawiasz kolejne pranie? Tez tak czasem miwam (choc pracuje rowniez zawdowo) ale pomysl sobie ze one nie slysza piskliwego glosiku twojego dziecka nie widza jego sukcesow itp...dalabys sie zamienic? Mi wczoraj syn powiedzial ze jestem najlepsza mamusia na swiecie i wole to nic podwyzke w pracy..