Wczoraj z kolei zjadłam dwa obiady - pierwszy na lunch (ten był w miarę okej: kurczak nadziewany brokułami, szpinak i surówka), drugi na kolację (i tu już było mniej dietkowo: też kurczak dla odmiany zapiekany z szynką parmeńską i serem, pieczone ziemniaczki i jakieś mega ostre warzywa z patelni, których prawie nie tknęłam). Do tego wypiłam trylion piw i wyrwałam jakiegoś małolata. Wyrywanie małolatów jest fajne - wystarczy im powiedzieć coś totalnie głupiego, np. "ale masz zmarchy pod oczami" i już są cali zajarani
Pomimo wczorajszych grzechów waga bez zmian - 59 kg.
Dzisiaj wstałam bardzo późno (bo i spać poszłam o dość nieludzkiej porze). Zjadłam do tej pory 2 grzanki z grahama z serkiem pomidorowym, kiełkami brokułów i szynką szwarcwaldzką (biedronka rulez). Nie mam pojęcia do zjeść na obiad. Nie mam też mocy, żeby iść do sklepu po jakieś składniki
Kometka81
16 lutego 2013, 14:01hmmm...zgadzam się z tym "miło" ;)