Cześć!
Kilka dni nic nie pisałam, ale cały czas Was czytam i śledzę :)
Waga pomalutku spada, w sobotę było -1,4. Niby to nic takiego, bo woda najpierw zlatuje, ale mega motywujące, zwłaszcza jak zielony paseczek się przesuwa na pasku wagi Małymi kroczkami się uda!
Weekend minął mi spokojnie. Wpadła przyjaciółka na kawkę, pogadałyśmy, pośmiałyśmy się i sobota minęła bardzo sympatycznie.
Wczoraj jakoś mnie naszło na porządki w szafce z dokumentami, jakimiś notatkami i powiem Wam, że jak szafka jest zamknięta to człowiek się nawet nie orientuje, co tam może być. Znalazłam jakieś bazgroły jeszcze ze studiów, notesik z zapisanymi godzinami pracy jak byłam w Irlandii (2012 rok). Tak naprawdę 1/2 zawartości tej szafki poszła do spalenia i luz się zrobił :).
Dziś jest tak masakryczna pogoda, że nic się nie chce. Wiatr wieje, deszcz pada... Ale i tak musiałam wyjść na miasto po zakupy na cały tydzień, na pocztę list odebrać i jeszcze przy okazji kupić dwie rzeczy sąsiadce. Brrr... nie lubię takiej aury, no chyba, że siedzę w domu i obserwuję przez okno :D
Wspominałam, że zaczął się remont klatki. To, co dziś się wyrabia to szok! Niby wszystko zasłonili foliami itp, ale masakrycznie nosi się do domu. Muszę położyć ręcznik przy wejściu, żeby od razu po otwarciu drzwi stawać na niego, żeby ten cały tynk się nie rozprzestrzeniał.
Teraz idę szykować obiadek: makaron ze szpinakiem i piersią z kurczaka, mniam!:) Póki co ta dieta Vitalii trafia idealnie w moje kubki smakowe.
Miłego dnia!