Pierwszy dzień nie był taki zły. Najtrudniejsze jest pilnowanie się, żeby nie podjadać przypadkiem: a to po Szymonie, a to przy gotowaniu. Magiczna szafka ze słodyczami jeszcze nie kusi, ale jak znam siebie, zacznie do mnie mówić najpóźniej za kilka dni
Martwi mnie jednak kompletny brak czasu na ćwiczenia. To wręcz nierealne, żeby znaleźć dla siebie godzinę czasu bez przerw na zajmowanie się dziećmi Bez pomocy przy maluchach nie dam rady ćwiczyć. Pocieszam się, że i tak jestem non stop w ruchu. Pobudka o 6 pozwoliła mi posprzątać w mieszkaniu - do 10 miałam to opanowane, ale za to padłam z dziećmi jak kawka Mogłabym poćwiczyć jak spały, ale zwyczajnie nie miałam sił... Może jak przyzwyczaję się do diety i schudnę trochę, to jakoś mi sił przybędzie?