Pewnie sama do lekarza bym nie poszła. Wygnał mnie mąż. Może i dobrze zrobił, bo choć wczoraj klęłam pod nosem gdy się dotaczałam na wizytę- dostalam L4 i dziś mogę odpocząć w łóżku. Laptop na kolanach i nawet troszeczkę żyję. Niby tylko przeziębienie, ale potrafi z nóg zwalić- trochę gorączki i kataru i chce się umierać.
Za to jedna dobra wiadomość na dziś- oficjalne ważenie przełożyłam na dziś, bo nie piłam już w nocy wody jak smok wawelski (by the way- kto był w Krakowie to wie że smok jest CHUDY- do vitalii raczej nie pasuje :) ). Dziś osiągnęłam cel, jaki sobie założyłam na koniec wakacji- z prawie 2-tygodniowym opóźnieniem, ale jednak- zeszłam poniżej 99kg. Waga wskazała dokładnie 98,8kg.
Czas na kolejny cel. Tym razem chcę usunąć 9 z przodu. Będzie trudniej, wiem, zanosi się na ciężką walkę z własnym organizmem i wiele chwil zwątpienia. Prawda ogólnie znana- najłatwiej schodzi pierwsze 10kg. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie zabraknie motywacji. Cieszę się, że trafiłam na vitalię, bo wsparcie stąd jest ogromnie i daje pozytywnego kopa :)
aniloratka
12 września 2017, 13:28U mnie nic nie jest latwe :D dlatego wytrwalosci zycze :)
Cathwyllt
12 września 2017, 11:06Dużo zdrowia życzę! I gratuluję osiągnięcia celu :) Na pewno 9 z przodu też wkrótce zniknie :)