Zastanawiałam się co robić podczas tygodni, kiedy jestem sama sobie sterem. Może nauka języka. Żeby nie mnożyć kosztów, bo to też sobie obiecałam, że trochę ograniczę wydatki, postanowiłam skorzystać z posiadanych materiałów - ksiażka do nauki języka dla początkujących z płytą cd, rozmówki w tym języku i słownik. Do tego zeszyt i koniecznie zeszyt do słówek. Karteczki samoprzylepne, zakładki indeksujące :), przybory do pisania. No gotowość pełna.
W zeszycie, po który sięgnęłam odnalazłam zapomniane zpaiski sprzed 5 miesięcy, kiedy to już raz zostałam sama na 2 miesiące i wówczas oczywiście wzięłam się za pilnowanie tego co jem i w jakich ilościach. Tak sobie wbiłam w głowe, że o9d grudnia do wczoraj utyłam pewnie sporo, że zupełnie zapomiałam jakie miałam wówczas pomiary. Dziś trafiłam na zapiski i... musze przyznać stały się one dla mnie kopem do działania i zaskoczyły mnie pozytywnie. Od razu nastrój poszybował w górę i nadzieja dostała skrzydeł. 29 października ubiegłego roku startowałam z waga 115,3 kg, ostatnie ważenie zrobiam 29 listopada i wówczas waga pokazała 112,9 kg. tak więc wczorajszy pomiar jest niży. Może 1,7 kg w cztery miesiące to nie jest jakieś niebotyczne osiągnięcie, ale wystarczające by z ochotą przystąpić do dalszej drogi.