Pierwotny plan zakładał, że będę tu pisać codziennie. Niestety jak to zwykle bywa życie szybko zweryfikowało moje założenia. Gorący okres przed oddaniem materiałów do korekty a później do druku zdecydowanie mi nie sprzyja. Oczywiście diety się trzymam bardzo mocno (i za nic nie puszczę ;P). Jednak trochę nie dosypiam i nie mam czasu jeść tyle co do tej pory. Dla niektórych pewnie brak czasu na jedzenie byłby na plus. Jednak mam świadomość, że aby chudnąć trzeba jeść. Ale niestety ostatnio często nie mam na to czasu i zwyczajnie siły.
Takie małe (bardzo) streszczanie ostatnich dni.
Środa jeszcze była spoko. A wieczorem moje ulubione ćwiczenia czyli rowerki. Kocham to. Wielki pot, a wysiłek mimo iż duży to jednak nie tak mocno odczuwalny jak niektóre z moich zajęć. I co najważniejsze nie ma tej przeklętej choreografii. Nie cierpię takich ćwiczeń. Już się nie mogę doczekać kolejnej środy. Uzależniłam się chyba od tych zajęć.
Kolejne dni z sobotą włącznie to jeden schemat. Mało snu, dużo pracy, jajecznica i tuńczyk w puszcze (nie mogę się już na niego patrzeć /blech/). Niestety nie miałam już siły pójść na czwartkowe ćwiczenia, w dodatku przybył do mnie comiesięczny gość czyli Pan O. Czyli rozbicie totalne. Czekam na chwilę kiedy już puszczę wszystkie akcepty i na chwilkę będę miała spokój.
Dzisiaj wstałam bardzo wcześnie, aby dokończyć kilka spraw, bo wczoraj już kompletnie nie dałam rady. Oczy same mi się zamykały. Zrobiłam co miałam i poszłam znów spać. Wstałam bardzo późno ok. 13. Na śniadanie tradycyjnie szklanka ciepłej wody z cytryną i jajecznica. Na obiadokolację miała być zupa krem z cukinii z przepisu od cookiesmonster92 (wielkie za to, zupa jest obłędna, spałaszowałam ją w mgnieniu oka ) oraz kurczak pieczony z papryką i brokuł gotowany na parze. Jednak zupa była tak sycąca (ledwie co skończyłam swoją porcję), że drugie danie wróciło do garów. Będzie na jutro :).
Dzisiaj ostatni dzień I fazy SB. Jutro ważenie. Boję się, że będzie jednak lekko zawyżone przez okres. Ale nadal mam nadzieję, że jakiś spadek zaliczę, bo to ostatnia szansa na duże spadki.
Od jutra można mi już jeść więcej, ale jednak nie mam zamiaru rzucić się na to wszystko. produkty będę wprowadzać stopniowo. Na początek jabłko na lunch co drugi dzień. Jeden pomidor w tygodniu. A w weekendy przepisy, które do tej pory omijałam (mimo iż były często przeznaczone na I fazę) z powodu jakiś składników, które z własnej woli odrzuciłam. Pomidory które będą znajdowały się w składnikach tych przepisów nie będą wliczać się w mój limit tygodniowy. Na razie tyle. Zobaczymy jak poradzi z tym sobie moja waga. Jeśli będę tracić od 0,5 do 1 kg tygodniowo to zastanowię się nad dodaniem kolejnych produktów. Jednak nie mogę teraz za bardzo szaleć bo niestety planuje parę grzesznych dni w lutym i chciałabym potem jak najmniej zrzucać.
Ok to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że uda mi się jutro coś napisać. I będę miała się czym chwalić (tak bardzo bym chciała 7 z przodu).
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie
S.
angelisia69
25 stycznia 2016, 12:09tak trzeba jesc zeby nie spowalniac niepotrzebnie metabolizmu!Fajnie ze mimo braku czasu dajesz rade z dietka,zdrowe odzywianie to wieksza czesc sukcesu.Zycze sukcesywnego wazenia,ze spadkiem oczywiscie ;-)
Akinohimitsu
25 stycznia 2016, 19:24Dzięki wielkie. Właśnie zdaję sobie sprawę, że rzadkie jedzenie nie wpływa sprzyjająco na metabolizm, ale niestety nawał pracy czasami jest silniejszy ode mnie.