Moja silna wola mnie samą zaskakuje, oczywiście pozytywnie. Najpierw oparłam się wczoraj strojącym przede mną precelkamom Krakusa, za którymi jeszcze niedawno przepadałam. Teraz? Teraz po prostu stały przede mną. Potem wróciłam zmęczona po całym dniu i chórze, który niech się Wam się nie wydaje, że nie jest męczący. Przepona pracuje jak szalona. Więc wróciłam do domu, zrąbana, wyszłam z psem, a potem dawaj brać się za moje ćwiczenia. 8 min legs, 9 dzień A6W i pół godziny (170 kal) na orbiteku, w sumie godzina. Chyba to wszystko, podobnie jak jedzenie śniadań (co w moim życiu jest nowością), zaczęło już wchodzić mi w nawyk, no ale jak to mówią, przyzwyczajenie drugą naturą człowieka.
Cieszę się z tego wszystkiego, nawet jeśli to jeszcze bardziej podsyca moją obsesję.
Nie będę raczej przez parę dni pisać, bo mnie nie bedzie, a tam gdzie jadę raczej internetu nie będzie (może to i dobrze, skupię, kochana Awonio, na pisaniu). Ale za to ile będę miała do opowiadania jak wrócę...