Czułam niemałe wyrzuty sumienia z powodu wczorajszego dnia, zdałam również sobie sprawę, że fizyczna aktywność ma ogromny wpływ na działanie mózgu.
W kwestii uprawiania sportu stałam się strasznym leniuchem. Kiedyś uwielbiałam biegać, ćwiczyć, jednak będąc w związku z osobą, która przez niemal cały czas bycia ze mną była unieruchomiona (złamana noga, przez 3 lata (sic!), na dodatek krytykująca dobór moich ćwiczeń lub tego jak je wykonuję, zraziłam się do nich bardzo, co też odbiło się na moim samopoczuciu, apatia, depresja etc.
Poza tym mimo, że odżywiam się w moim odczuciu bardzo dobrze, bez ćwiczeń nigdy nie osiągnę silnego ciała, które może ocalić mnie przed ewentualną zombie-apokalipsą. Czyli dieta owszem jest naprawdę bardzo ważna, ale bez ćwiczeń to będzie się co najwyżej szczupłym, ale nie silnym.
Wczoraj będąc na kacu zmusiłam się do półgodzinnego marszobiegu i do półgodzinnych ćwiczeń brzucha, ramion i pośladków. Od początku roku nie czułam się tak bardzo żywa, jak wtedy. Choć myślałam, że jeszcze jedna seria i zemdleję :).
Dzisiaj mam się zdecydowanie lepiej. Zjadłam swoją ulubioną owsiankę (moczone płatki w ciepłej wodzie, tak by zmiękły; zmiksowane świeże, niepasteryzowane mleko z dwoma bananami i macą). Do tego mocna kawa z cynamonem, pieprzem cayenne i mam moc na prawie cały dzień.
W niecałą godzinę posprzątałam dom, załatwiłam resztę sprawunków, czuję się świetnie mimo dusznej aury. Niedługo jadę do rodziny, więc wieczorem zajmę się bardziej wymagającymi ćwiczeniami, by znów poczuć się żywo.
Kończy się miesiąc, więc jutro rano robię pomiary i rachunek sumienia oraz rozpiskę tego, co mi się nie podoba i mogę zmienić, i tego co mi się nie podoba, ale muszę zaakceptować.