Moja nowa mantra brzmi: nie przynosic klopotow z pracy do domu, bo biedny kierownik sie w koncu ze mna rozwiedzie, buuu, a tego nie chcemy :)
Dostajemy pomalu szalu z Michelle. Dzieciaki sa niewdzieczne, czegokolwiek nie zrobimy, to jest zle i sa niezadowoleni, a jak nic nie robimy, to tez sa niezadowoleni. Oszukuja nas na kazdym kroku, zwlaszcza jezeli chodzi o odrabianie lekcji, prowokuja jak moga i wciaz probuja wystrychnac na dudka. Jak z gangrena juz jest lepiej, to zaczynaja inni. Ja nic nie mowie, dojrzewanie i inne takie tam sranie w banie, ale nawet w trakcie dojrzewania mozna zachowywac sie po ludzku i byc uprzejmym. Przynajmniej ja taka bylam, a dosc burzliwie przechodzilam ten okres, tja. Poza tym pala gnojki. Myslalam, ze mam jakies omamy wechowe, ale nie, okazuje sie, ze 12 - letni Dominik pali. Nie przylapalam go, tylko poczulam, Michelle potwierdzila. Halo?
Glupio mi z tym latac do dyrekcji, bo wychodzi na to, ze sobie nie radzimy. Generalnie radzimy sobie, tylko mamy dosyc tych prowokacji, pyskowania itede. Brzmi to dla mnie dziecinnie, ale jak sie ma grupe ponad 20 dzieciakow z buzujacymi emocjami, to moze byc ciezko, uwierzcie mi, zwlaszcza jak sie nie ma przeciwko nim nic. Slownie: NIC. W klasie nauczyciel ma oceny, testy, klasowki, zebrania, a my mamy: NIC. Teoretycznie w przyszly czwartek ma sie odbyc zebranie z rodzicami, ale oficjalnie nic i nim nie wiemy, bo pan dyrektor sie nie pofatygowal, zeby nas o nim poinformowac, zupelnie przypadkiem przeczytalam informacje dla rodzicow i teraz nie wiem, czy palic glupa i udawac, ze nie wiem, bo jestem swiecie przekonana, ze i tak nikt nie przyjdzie, a jak przyjdzie, to na pewno nie ci, ktorzy powinni, czy nie palic glupa, bo takie zebranie na pewno by sie przydalo, ale: patrz wyzej, i tak nikt nie przyjdzie, a jak przyjdzie, to na pewno nie ci, ktorzy powinni.
W poniedzialek dostana ostatnia szanse, sprobujemy posadzic ich razem w kolku i porozmawiac, pozwolic spuscic pare, rowniez z nas, i zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zrobilam sobie wykres tycia :) Okazuje sie, ze jestem z nim duzo ponizej szarej kreski. Moge zatem nadrabiac:) Oczywiscie zartuje, nie bede nadrabiac, bede sobie tylko od czasu do czasu ow wykres sprawdzac. Moge przytyc od 10 do 13,5 kilo chyba, teraz juz nie pamietam gornej granicy, albo to bylo 13, albo 16. 16 chyba jednak za duzo. No i patrzcie, mialam sie dzisiaj rano zwazyc i oczywiscue zapomnialam, a teraz juz po sniadaniu jestem i nie ma co. Bo generalnie od poczatku ciazy przytylam moze kilogram, rzygajac na lewo i prawo na poczatku. Teraz juz jest lepiej, chociaz sa rzeczy, ktore jeszcze mi sie nie przyjmuja, ech. A brzuch sie robi okragly:) Ha:) Smiesznie:)
Nie zre juz, tylko jem. Jak mam ochote na cos slodkiego, to sobie wezme gorzka czekolade. Roladki z indyka wyszly przepyszne, z duszonym porem i makaronem, mniam, makaronu bylo naprawde minimum. A dzisiaj na kolacje bedzie salatka z kurczakiem i pelnoziarnistym tostem, o, bo obiadu nie bedzie pewnie, bo kierownik dzisiaj wraca w porze na ciasto:) Bo dlaczego ja tak przytylam? Otoz przez ten kraj of kors, nie inaczej, bo oni jedza tak: sniadanie, z reguly cos slodkiego, obiad w okolicach 12, potem oczywiscie podwieczorek w postaci kawki, goracej czekolady i innego ciasta, i kolacja. No i te podwieczorki mnie dobily. Nie, zebysmy jedli tak codziennie, ale jednak wspomogly mnie bardzo. No ale jak teraz w weekend jednego dnia zjem kawalek ciasta, to chyb nie umre? Wlasnie robi sie kopiec kreta:) Sie robi. Jasne. Musze zaraz sie zagrzebac w kuchni i go skonczyc.
Ale te tzw. "Plätzchen" na swieta zrobie, chocby skaly sraly. W zeszlym roku spedzilam w kuchni w sumie ze trzy dni, robiac najprzerozniejsze swiateczne ciasteczka, i w tym roku sie zacielam, i tez spedze, nawet tydzien, kocham tego mojego meza, no, on bez tych ciastek nie wyobraza swiat, a ze na tesciowa nie ma co liczyc, to zrobie sama, bez lachy. Bo czujecie, ze tesciowa wciaz obrazona? Normalnie wybucham pustym smiechem. Tylko ze oni zaczynaja je piec juz w listopadzie, ja az tak nadgorliwa nie jestem, zaczne w grudniu:) Poza tym rodzina moja wlasna tez sie ich domaga, zawsze wysylam i smakuja im niesamowicie. No ba:)
I w odpowiedniej chwili kupilam sobie kurtke jesienna, uf, uff. A tez slyszalyscie, ze zima ma byc jeszcze surowsza niz ta poprzednia i ze juz od polowy listopada ma snieg padac????????? A sio!!!!! Nie zgadzam sie.
Dobra, spadam do kuchni:) Milego dzionka, kochane.
izulka710
21 października 2011, 21:29nie mów o zimie bo to najgorsza rzecz jaka mnie co roku spotyka:(Pozdrawiam cieplutko:))
weltoklady
21 października 2011, 20:59Ech... jak ja sie boje tego sezonu na Plätzchen;) Wszedzie slodkosci, no i w domu tez trzeba upiec, bo dzieci nie daruja...
orchidea24
21 października 2011, 15:43na początku ciąży też nie dałam rady jeść słodyczy bo mnie mdliło, teraz różnie bywa. Założyłam sobie więc, że jak zacznę zapisywać co jem to mnie zmobilizuje do polepszenia menu i nie podjadania. Odpukać dziś idzie całkiem dobrze ;)
nika84
21 października 2011, 10:54agi, w którym ty tygodniu ciąży jestes bo nie pamiętam...co do zimy to niestety slyszalam ze ma byc duzo mrozniejsza niz w ubieglym roku, pocieszajace jest to ze nie musze wychodzic kiedy nie chce.. co do dzieciakow to niestety nastaly takie czasy ze dzieja sie naprawde rozne rzeczy, 12 latek palacy dla mnie jakas przesada.. Gdzie podziali sie rodzice.. Pozdrawiam.