Jeszcze nie dociera do mnie to, co stało się rano.
Ale po kolei.
Muszę na 10,00 być w Brodnicy na wykładach z ubezpieczeń.
Spieszę się.
Przez noc napadało trochę śniegu a jeszcze nie mam zimowych opon.
Załatwię to z rana w poniedziałek- konieczne!
Jadę.
Spokojnie.
Pewnie się spóźnię - trudno.
To prawie 40 km.
Kurcze zapomniałam zabrać z sobą telefon.
Co za pech.
A gdyby coś mi się stało?
Nie...wszystko będzie ok.
Zaczyna padać śnieg.
Muszę włączyć wycieraczki.
Pada bardzo intensywnie - robi się zawierucha.
Jadę właśnie przez las.
Pada prosto w szyby.
Paskudna widoczność.
Ostrożnie.
Wyjechałam z lasu.
Zauważyłam w rowie czerwony samochód do góry kołami.
Zasypany śniegiem.
Pewnie leży od kilku godzin, ale widzę, że światła nadal włączone.
Zaraz...a może to stało się chwilę temu.
Może trzeba komuś pomóc.
Nie mam telefonu.
Trudno.
Zatrzymuje się kilkanaście metrów dalej.
Wysiadam z samochodu.
Nie cofam, nie zakręcam, bo szosa wąska i słaba widoczność, mogę się zakopać.
Mam spory kawałek na piechotę do samochodu w rowie.
Zimno.
Zawierucha.
Jeśli ktoś tam jest musze pomóc, byle nie zaszkodzić.
Mało pamiętam z kursów pierwszej pomocy.
Szkoda!
Stoję na szosie, w dole leży samochód.
Cisza.
Co robić?
Boję się, co zastanę w samochodzie.
Może cała rodzina we krwi.
Jak ja im pomogę?
Nie mam telefonu.
Pusto na szosie.
Co robić?
Muszę cos zrobić.
Zobaczę czy ktoś jest w samochodzie.
Powiem, że jadę po pomoc.
I pojadę do pierwszych zabudowań.
Zadzwonię po pogotowie i wrócę.
Dzięki Bogu, gdy mam już schodzić do rowu jedzie samochód.
Zatrzymuję go.
Facet nie ma telefonu.
Proszę by jechał po moc - zadzwonił po pogotowie.
Pojawia się drugi samochód.
Zatrzymuję go.
Mężczyzna ma telefon i dzwoni po pogotowie.
Trzeba zejść do samochodu.
Nagle słyszymy pukanie w samochodzie.
Tam ktoś jest i żyje
Szybko.
Na tyłku zsuwam się do rowu.
Nie mogę otworzyć żadnych drzwi.
W końcu pierwszy mężczyzna otwiera drzwi za kierowcą.
W środku jest tylko kobieta w wieku około 50 lat.
Żyje, jest przytomna, nie krwawi.
Proszę by leżała, zaraz przyjedzie pomoc.
Trzymam ją za rękę.
Pierwszy mężczyzna rozpoznaje w kobiecie sąsiadkę.
Jedzie po jej męża.
Myślę, że wszystko będzie dobrze.
Drugi mężczyzna mówi, że poczeka, aż przyjedzie pogotowie.
Ja trzęsę się z zimna.
Śnieg na mnie topnieje.
Jestem cała mokra.
Wracam do swojego samochodu.
Zasypany śniegiem.
Z trudem ruszam, bo koła mielą się w śniegu.
Boże,...może powinnam wrócić do domu?
Śnieg ciągle pada.
Znowu się zatrzymuję, bo mam niedomknięte drzwi.
Znowu problemy z ruszaniem.
Chyba nie powinnam jechać dalej?
Będę ostrożna.
40 km/h.
Chwile później wpadam w poślizg.
Nie wierzę!
Nie panuję nad samochodem.
Puszczam gaz, hamulec.
Nic nie mogę zrobić.
Boże niech to się skończy!
Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę.
Samochód na szosie odwraca mi się w przeciwną stronę.
Tam gdzie był tył samochodu jest teraz przód tylko na przeciwnym pasie.
Teraz sunę w stronę pobocza by zatrzymać się na betonowym płocie.
Ta chwila akurat trwa długo.
Ciągle powtarzam:
- nie wierzę w to, co się dzieje.
Zastanawiam się czy zapięłam pasy.
Szkoda mi zniszczonego samochodu.
Czym będę jeździć do pracy?
Niech to się wreszcie skończy!
Koniec.
Siedzę nieruchomo.
Strach!
Wysiadam.
Nie patrzę na samochód.
Podchodzę do bramy.
Dzwonie kilka razy.
Nikt nie otwiera.
Zimno.
Wracam.
Oglądam samochód.
Ku zdziwieniu stwierdzam, że mam leciuteńko pęknięty przedni zderzak z boku.
Za to w płocie jest dziura, płyta się rozleciała.
Odpalam samochód.
Powoli ruszam.
Nagle przed samochodem staje kobieta.
Wysiadam.
Krzyczy, że zniszczyłam jej płot.
A ja, że niech się cieszy, że się na nim nie zabiłam.
Koniec końców rozpłakałyśmy się obje.
Kobieta ma około 50 lat.
Mąż zmarł jej nagle 3 m-c temu.
Czuje się bardzo samotna i przybita.
Zaprasza mnie do siebie.
Jestem tak roztrzęsiona, że dzwonie do domu by po mnie przyjechano.
Obiecuję naprawić płot.
Z samochodem wszystko ok.
Jeszcze nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
Szczęście w nieszczęściu.
Bądzcie ostrożni na drodze!
A co by było gdybym jechała szybciej?
A co by było gdyby jechał samochód z przeciwka np. TIR?
A co by było gdyby zamiast długiego równego pobocza był głęboki rów albo drzewo?
itd.?
A co było gdybym miała zimowe opony?
Nauczyło mnie to jeszcze jednego POKORY!
kwiatuszek170466
13 grudnia 2008, 20:26Co u Ciebie?Wszystko w porządku?Odezwij się
kalifornia26
11 grudnia 2008, 21:45co u ciebie???mam nadzieje ze wszystko wporzadku!!buziale! <img src="http://img168.imageshack.us/img168/6194/dalmatek259tf7mf4.gif" border="0" alt="Image Hosted by ImageShack.us"/><img src="http://img168.imageshack.us/img168/dalmatek259tf7mf4.gif/1/w292.png" border="0">
cassidy
2 grudnia 2008, 01:24No i oczywiście dobrze, że nikomu nic się nie stało:)
cassidy
2 grudnia 2008, 01:23Dzięki za przestraszenie - jutro jadę się zapisać na egazmin jak będę miała jechać w śniegu to chyba nie przyjdę na egazmin:]
calineczkazbajki
27 listopada 2008, 16:03<img src="http://img361.imageshack.us/img361/8356/16849907dv3.jpg"><br><br> i zero śniegu !!! <br> ja zimówki zawsze zakładałam do połowy listopada zupełnie inaczej się jeździ , zdecydowanie bezpieczniej.Zycie mamy tylko jedno , szanujmy je . Czasami lepiej przeżyć to co Ty przeżyłaś ,niż mieć gorsze doświadczenia ...Pozdrawiam ciepło
satyna
26 listopada 2008, 00:16pokora na drodze się przydaje - kiedyś wylądowałam w rowie pomimo opon zimowych, absu, tcsu... "niedostosowanie prędkości do warunków drogowych" - też jechałam około 40km/h ale okazało się, że na ten konkretny zakręt z tej konkretnej górki było to za szybko i to pomimo, że drogowcy (wiedząc, że zakręt jest źle wyprofilowany) poszerzyli jezdnię w tym miejscu o dodatkowy pas... Dobrze, że żadnej z Was się nic nie stało. Pozdrowienia!
mmMalgorzatka
24 listopada 2008, 19:49Ja dzisiaj nie pojechałam samochodem... jakoś nie wiem czemu... strach czy przeczucie... uważaj na siebie... pozdrawiam
tigresse
24 listopada 2008, 10:11dobrze że nic poważniejszego sie nie stało, ze jesteś cała! uważaj na siebie! :*
nenne29
24 listopada 2008, 07:47aż mnie to zmroziło, jak przeczytałam, musimy teraz wszyscy na siebie uważać, z zimą nie ma żartów, jak dobrze że nic się nie stało ani tej kobiecie, ani tobie...
Desperatka75
24 listopada 2008, 00:15Dobrze, że skończyło się tak, jak sie skończyło uffffffffff....Trzymaj się!!!!!!!!!<img src="http://img261.imageshack.us/img261/4515/maison2vm.gif">
agapa776
23 listopada 2008, 21:02Aż mnie ciarki przeszły,jak czytałam Twoją historię....dzięki Bogu,że nic Ci się nie stało!!!Też jestem kierowcą i będę pamiętała o tym,co napisałaś:))POzdrawiam,buziaczki
Dana40
23 listopada 2008, 19:31Jak czytałam...też przeżyłam wypadek w tym roku, wiem co to pokora. Chociaż nie na wszystko mamy wpływ niestety, rozsądek też pełni ważną rolę, ale i tak nasz rozsądek nie uchroni nas...Trzeba jednak być dobrej myśli, aby strach nas nie paraliżował. tego ci życzę.