Dziewczyny, dostaję regularnie wiadomości o tym, co jem, jak wygląda moja dieta, jak wyglądaja moje cwiczenia. Jest mi niezmiernie miło, bo jeśli ktoś pyta się Ciebie o to jak tego dokonałeś, to to oznacza, że zmiana jest widoczna.
Zacznę od tego, ze już od dawna nie stosuję diety przygotowanej dla mnie przez dietetyka. Stosowałam ją tylko przez 2 pierwsze tygodnie. Później posiłki przygotowywałam już sama. Byłam łącznie na dwóch wizytach- na początku, kiedy postanowiłam w ogóle tam pójść- i po miesiącu stosowania diety. Poszłam wtedy z omówic badania krwi i zrobić pierwszą kontrolę. W zamierzeniu miałam chodzić do tej pani co miesiąc. Ona sama mówiła, że moge przychodzić wtedy, kiedy będę chciała. Natomiast moja sytuacja materialna uległa zmianie i chociaż wizyty u tej pani kosztowały naprawdę mało, stwierdziłam że 50 zł miesięcznie to dla mnie za dużo. Co innego, gdybym traciła motywację, czy nie radziła sobie z tym, a co innego, kiedy ta motywacja jest, a nawet jeśli mam chwilę słabości, to umiem ją pokonać.
Zobaczyłam, że mimo, że nie stosuję już wykupione diety, waga spada i spada do tej pory. W przeciwnym razie mogłabym zawsze znów korzystać z tej diety.
Dzięki wizycie u dietetyczki natomiast w końcu zrozumiałam, dlaczego utyłam. Przez całe zycie czułam się biedna i pokrzywdzona przez los, bo mam fatalny metabolizm po tylu latach odchudzania. Zjem cokolwiek - tyję. Ciągle powtarzałam, że to niesprawiedliwe, że moje koleżanki mogą jeść ile chca, a ja zjem cokolwiek i przytyję. Nawet jesli odchudzam się przez cały tydzień, to wystarczy że w weekend zjem więcej i waga wraca! O ja biedna, prawda? No właśnie.
Byłam nieszczera w stosunku do samej siebie. Moja otyłość nie wzięła się z powietrza. I to nieprawda, że mam fatalny metabolizm i chudnięcie idzie mi bardzo wolno. Przytyłam przez ogromne ilości jedzenia, z których nie zdawałam sobie sprawy, że pochłaniam. Przytyłam przez jedzenie jajek w majonezie o drugiej w nocy. Od ogromnej ilości słodkich napojów.
Moje życie "dietowe" w ciągu ostatnich kilku lat, a szczególnie w najgorszym roku, czyli 2014 polegało z reguły na tym, że postanowiłam odchudzać się od poniedziałku. No tak, ale skoro od poniedziałku szykuje się odchudzanie, to teraz muszę się najeść. Cały weekend polegał na jedzeniu. Pizza, chińskie, gotowanie, pieczenie, smażenie, alkohol, Pepsi. Weekend bez jedzenia był weekendem nie udanym. Jadłam chociaż nie byłam głodna. Kiedy szlam z byłym narzeczonym na zakupy, to wkładalam do koszyka chipsy, no bo jak, weekend bez niezdrowych rzeczy? Niedziela to dojadanie wszystkiego co zostało po naszych alkoholowo-jedzeniowych wieczorach albo imprezkach. Do tego obiad, bardzo tłuste spaghetti z ogromną ilością makaronu i sera, albo kotlety. Oczywiście obiad odgrzewany również bardzo późnym wieczorem. Coś słodkiego też musiało być. Czasem byłam najedzona tak, że nie miałam siły wstać, albo musiałam odlezeć to. Później przychodził poniedziałek, czyli dzień w którym miałam rozpocząć dietę. Ale jak zacząć się odchudzać, skoro zostało jeszcze tyle jedzenia? trudno, zacznę od wtorku, dzisiaj zrobię sobie takie przedłużenie weekendu. I tym przedłużeniem przez jakieś 1,5 roku był zazwyczaj cały calusieńki tydzień. Wczesniej po prostu jadłam bardzo mało w tygodniu, odbijałam sobie w weekendy i efekt był ten sam, chociaż przy mniej dramatycznej wadze. Wiesz, o co mi chodzi? Wydawało mi się, że jestem biedna, bo wciąż próbuję schudnąć, a nie udaje mi się. Ale nawet sama nie zdawałam sobie sprawy, że ja nawet nie próbuję chudnąć.. że ciągle to odkładam.. że moje tycie nie bierze się z powietrza, ale z ogromnej ilości jedzenia. I prawda jest taka, że wlaśnie dlatego osiągnełam wagę do której niiigdy nie wrócę- 122 kg.
Wstydziłam się wyjść z domu. Prawda jest taka, że wychodziłam z niego tylko wtedy, gdy musiałam. Wyglądałam przez okno, czy w sklepie naprzeciwko mojej klatki jest mało ludzi i jeśli mialam pewność, że nie natknę się na jakąś grupę młodzieży albo kogoś, kto z daleka może się wydawać kimś, kogo znam, szłam. Jeśli ktoś stał w kolejce, to stałam przy głupiej lodówce z jajkami tak dlugo, aż ten ktoś nie wyjdzie. Już nawet nie wspominam o tym, że szłam do tego sklepu w porozciąganych, zmechaconych dresach, które ze starości mają między udami, bo nie mogłam na siebie często kupić ubrań. Tak naprawdę, to nawet gdybym mogła, nie wiem, czy bym to zrobiła. Dziewczyny, przysięgam Wam, że tamten czas był marazmem i ostatnią rzecza na ktorej mi zależało byłam ja i mój wygląd. I sama nie wiem teraz, jak do tego doszło, jak to się stało, że zrezygnowałam siebie i nie wiem tym bardziej - w imię czego.
Czyli!
1. Można schudnąć bez dietetyka.
2. Najważniejsze jest bycie szczerą z samą sobą.
Pani dietetyk powiedziała mi o czymś, o czym przecież czytałam wiele razy, słyszałam to, ale tam dopiero to do mnie dotarło. Żeby schudnąć, trzeba jeść. I to regularnie jeść. Jeśli wychodząc z domu, jesz sniadanie, a 8 godzin później wracasz i jesz chociazby jabłko, to ono będzie zmagazynowane na tłuszcz. Dokładnie tak mi powiedziała, no może mniej więcej niż dokładnie, ale sens był mniej więcej taki. Uwierz mi, ja to już zobaczyłam na własnym przykładzie, jedząc jak wróbelek wcale nie idziesz na skróty, nie chudniesz szybciej. Mnie też wydawało się zawsze, że zdrowa dieta=wolna dieta, a ja nie chcę chudnąć wolno, nie chcę czekać x lat, chcę osiągnąć szybki efekt. No i tak toczy się koło: jesz mało, jesz rzadko, organizm się rozleniwia, a jeśli któregoś wieczoru poszalejesz, to zamiast spalić to na bieżąco, organizm zostawi to na kolejną głodówkę. Paradoksalnie, nigdy, na żadnej ubogiej diecie i najbardziej restrykcyjnej głupiej prawie głodówce, nie schudłam tak dużo, tak szybko, jak przez ostatnie pół roku na zbilansowanej diecie, zmieniając nawyki żywieniowe.
Czyli!
3. Nie głódź się. Zmień nawyki żywieniowe.
Nie zakazuj sobie wszystkiego. To jest bez sensu. Wiadomo, pewne rzeczy ograniczyłam, po pewne rzeczy postanowiłam sięgać rzadziej, a pewne rzeczy zamieniłam. Jasne pieczywo zamieniłam na ciemne (chleb słonecznikowy z Biedronki), tak samo jeśli chodzi o ryż czy makaron. Nie jem już talerza ziemniaków na obiad, a np. jeden większy. Niektórzy z mojego otoczenia myśla, że od pół roku moja dieta wygląda nienagannie, że jem kiełki, same warzywa i owoce. I jakie wielkie jest zdziwienie, np. w pracy, gdy widzą w moim pojemniczku grochówkę od mamy, czyli bardzo średnio dietetyczną(Ty możesz takie rzeczy?!). Albo jakiś czas temu, mama dała mi bigos i kotlety mielone, więc wziełam sobie do pracy kotleta i bigos i ugotowałam do tego ziemniaka. Akurat nie chciało mi się gotować. Ktoś się mnie zapytał, czy rzuciłam dietę, bo jem takie rzeczy. A gdy widzą w pojemniczku makaron? Fakt, nie jem codziennie bigosu, tak naprawdę to raz na tydzień i to przypadkiem wlasnie albo jem obiad u mamy i są to najzwyklejsze polskie obiady, albo dostaną coś jako wałówkę i nie widzę powodu, żeby tego nie zjeść. Słodycze też jem, niecodziennie, jasne, ale zdarza mi się zjeść coś slodkiego. Może jakieś dwa tygodnie temu wróciłam do domu i.. zjadłam całą tabliczkę czekolady. Cudowne było to, że nie czulam wyrzutów sumienia Zjadłam, bo miałam ochotę i po prostu kolejna część dnia nie polegała na zażeraniu jak byłoby to kiedys. Zjadłam i już. I to właśnie jest fajne, to że zjesz czegoś więcej, czy że w ogóle coś zjesz nie oznacza, ze dzień jest zawalony i możesz jeść do końca, bo zaczniesz od jutra. To nie jest tak, że zaczniesz czy skończysz, bo to trwa, to nie jakiś etap, po prostu dzisiaj zjadłaś więcej, no i trudno. Fakt, na samym początku trzymałam się diety bardzo nienagannie. Może i dobrze, bo wypracowałam w sobie dobre nawyki, a nawet jesli teraz przy niedzieli zjem coś słodkiego, to nie stanowi dla mnie problemu, by "trzymać się do końca dnia". Tylko ja nie jestem w stanie zawsze odchudzać się książkowo. Przez te kilka miesięcy opracowalam sobie sposób na odchudzanie, który jest dla mnie najlepszy i pozwala mi czuć się tak cholernie normalnie. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę z czegoś niesamowitego. Od pół roku nie miałam ani jednego dnia, kiedy postanowiłam się objeść.. Albo kiedy wyszło to przypadkiem. Ani jednego dnia,w którym powiedziałam sobie "dzisiaj się nażrę, ale od jutra dieta".
Czyli!
4. To, że się odchudzasz, nie oznacza, że nic nie możesz!
Na początku nie jest jakoś super łatwo. Masz pewne przyzwyczajenia, jakiś okreslony styl życia, a zmiany, które wymagają czegoś od Ciebie, nawet jeśli są dla Ciebie dobre- są trudne. Przez pierwsze tygodnie naprawdę było mi przykro, kiedy zaczynal się weekend. Po pierwsze rzucił mnie facet i nagle musiałam nauczyć się spędzać go sama, co było zajebiście okropne, po drugie, musiałam przetrwać go bez jedzenia, co było równie ciężkie. Na szczęście człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. W pewnym momencie po prostu zdajesz sobie sprawę, tak.. z dupy właściwie zdajesz sobie sprawę, że tak jak na poczatku odchudzania myślałaś o diecie przez 90 procent czasu, tak teraz robisz swoje, żyjesz i bycie na diecie jest tak samo naturalne, jak jeszcze niedawno naturalne było to, że w piątek o 23 dojadasz resztki z obiadu. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy to mnie więcej jest.. Kiedy zaczynałam, myślałam o diecie ciąąągle i wokół diety kręciło się wszystko. Już jakoś w wakacje zauważyłam, że jest mi dobrze z trybem życia, który przyjęłam, a dzisiaj dieta swoją drogą a życie swoją drogą. Jest to dla mnie wszystko normalne, a jednocześnie wagi ubywa. Raz szybciej, raz wolniej, ale ciągle w dół.
Człowiek przyzwyczai się do wszystkiego. Tak jak kiedyś przyzwyczajona byłam do tego, że weekend=żarcie, tak teraz totalnie normalnym dla mnie jest to, że gotuję sobie wieczorem jedzenie, żeby wziąć je do pracy. Tak jak kiedyś zwyczajem było robienie ogromnych zakupów i kupowanie przypadkowych batoników, czekolad, 10 rodzajów wędlin i napojów, tak teraz normalnym jest dla mnie koszyk pełen warzyw, czy to swieżych, czy mrożonych. Dzisiaj naturalne jest dla mnie pójście na spacer, a jeszcze nie dawno było to świętem, bo wolałam siedzieć na necie albo grać w simsy. :D
Czyli!
5. Wcześniej niz myślisz to, co teraz jest dla Ciebie trudne, stanie się po prostu normalne. I nie będziesz już chciała inaczej. :)
Przejście na zdrowszą stronę mocy jest cudowne. W końcu masz wrażenie, że Ty jestes Panią swojego zycia, a nie jedzenie i nie kompleksy.
Jem 5 posiłków dziennie. Napiszę mniej więcej jak to wygląda u mnie. Mam świadomość, że może to nie być książkowe menu, czy coś takiego, ale taki jest mój sposób, taki mi pasuje, taki na mnie działa i już. Podaję takie
Śniadanie 6.30-7.00 (zależy jak wstanę - to mleko z płatkami (kukurydziane bądź owsiane-w przypadku owsianych dodaję zawsze coś, dla smaku), musli bądź crunchy (teraz wlaśnie mam fazę crunchy :D)
II sniadanie, 9.30 -obok śniadania posilek, który zjadam z przyjemnością! - zazwyczaj kanapki z ciemnego pieczywa, z pomidorem papryką, jajkiem.. Zdarza się, że z wędliną, żółtym serem i warzywami. To różnie, zależy od tego jakie robiłam zakupy. Dzisiaj to były dwie kanapki wlaśnie z pomidorem, papryką i jajkiem.
Obiad 12.30- zazwyczaj spaghetti, które uwielbiam. 100 g mielonego, ciemny makaron, połowa pomidorów z puszki dla jakiegoś tam sosu, mieszanka warzyw chińskich z biedronki, przyprawy. Dzisiaj akurat zjadłam pierś z kurczaka ze szpinakiem i ciemnym makaronem.
Podwieczorek 15.30 - na podwieczorki to ja zazwyczaj nie mam pomysłu. Dzisiaj zjadłam jabłko, czesto zjadam nektarynkę i dwa ciasteczka belvita, na początku był to grejpfrut i dwa wafle ryżowe.
Kolacja 18.30 - zazwyczaj serek wiejski i kromka ciemnego chleba, czasem makrela.
Przyznam się Wam szczerze, że jeśli mam miesiąc, gdzie mam mniej wydatków, to to menu jest bardziej urozmaicone. Gdy kieszeń przyciśnie, to już mniej. Tak dostosowuję sobie to wszystko pod siebie.
Piszę zazwyczaj, bo naprawdę ciężko jest dość składnie i komunikatywnie napisać to, co jem w ogóle.
Ruch- wiosną i latem baaardzo duzo jeździłam na rowerze. Później zaczęłam przygodę z bieganiem, ale było to bardzo nieregularne. W chwili obecnej codziennie obiecuję sobie, że zaczne, ale oprócz spacerowania ciężko mi się zmotywować. :D
Przede mną kolejne 18 kilogramów do stracenia. Jest jeszcze trochę pracy, wiadomo, ale jestem dobrej mysli. Nawet jeśli powoli- to do celu. :) ja widzicie doszłam do miejsca w którym jestem wcale nie będąc dietetycznym terminatorem. To, co jem, nie jest wymyslne. I tez się to zmienia. Np. miałam fazę na czeste jedzenie tunczyka, a tak sobie pomyslałam teraz, że naprawdę dawno go nie jadlam. Nigdy nie lubiłam pisać o tym co i jak jem, bo jest masa dziewczyn bardziej kompetentnych w tym temacie, balam się chyba krytyki, że ktoś mi powie "nie powinnaś tak jeść". Natomiast dzisiaj wiem, że to jak jem mi pasuje, a co najważniejsze działa i jakoś się tym już nie przejmuję. Jeśli moje odzywianie nie będzie przynosić już efektów, to wtedy się pomartwię, póki co jest dobrze i mi to odpowiada. A to ja dzisiaj, dziwnie jakos stanelam i wyglada jakbym miala ciazowy brzuch, a to udo. :D Ale widac mi szyje i nawet obojczyk, wow. :D
marzenna1976
20 października 2015, 11:52super..wielkie gratulacje i bardzo motywujący wpis :)
kobieta_po_przejsciach
20 października 2015, 10:18Jestem zachwycona tym co napisałaś, twoim podejściem, działaniem....i nie pogniewaj się ale biorę z Ciebie przykład ;)
Dobranoc
20 października 2015, 12:11To jedna z najmilszych rzeczy jakie przeczytałam Kochana :D
francescaa
20 października 2015, 10:09Super opisalas swoją drogę odchudzania ,w 100% się z Tobą zgadzam,jesz wszystko tylko w małych ilościach...to jest droga do wygranej z kilogramami,jesteś moja motywacją. Ja niestety osiagnelam wagę już 120 kg! i nie mogę się pamiętać. Czuje się dosłownie tak jak opisywalas na początku swojego odchudzania. Gratuluje i trzymam kciuki za dalszą walkę
Dobranoc
20 października 2015, 12:12Ja wiem co czujesz, uwierz mi, tak bylo jeszcze pół roku temu. Daj sobie szansę, uwierz mi, warto. Minęło tylko 6 miesięcy a moje życie zmieniło się o 180 stopni. Wszystko zależy od Ciebie! Trzymam mocno kciuki, wiem jak się czujesz i wiem, jakie to straszne. Ale wszystko można zmienić, wszystko. Już dzisiaj możesz zacząć być kimś, kim zawsze chciałaś być.
Niksonka
20 października 2015, 10:04Moja motywacjo!!!! *_*
Dobranoc
20 października 2015, 13:37O Jezu, jakie to kochane :D!
Vannesa
20 października 2015, 08:29Gratuluje tego spadku;) to jest niezły wynik:) wiele wyrzeczeń musiał kosztować. Czytając Twój wpis uśmiechałam się, bo napisałaś całą prawdę. Trzeba zacząć od głowy i wierzyć, że się uda :) Pozdrawiam
Dobranoc
20 października 2015, 12:14Wiesz co, na początku faktycznie człowiek czuje, że się czegoś wyrzeka. Chociażby obżarstwa w weekendy. Ale tak naprawdę całe życie wyrzekałam się szczupłej figury na rzecz ogromnych ilości jedzenia i bycia nieszczęśliwą. Ostatnie pół roku było o wiele łatwiejsze, niż lata, podczas których tyłam. Również kochana pozdrawiam, dziękuję za przemiły komentarz!
MllaGrubaskaa
20 października 2015, 08:08jesteś mega motywacją, nic tylko brać z Ciebie przykład :)) Gratuluję efektów ;))
gosia25gk
20 października 2015, 07:42Dziewczyny mają rację, super motywujący wpis Daje dużo do myślenia Wiele rzeczy to jakbym czytała o sobie :) Gratuluje rozsądnego myślenia i spadku wagi Życzę powodzenia w dalszej walce :)
Dobranoc
20 października 2015, 12:15Mam wrażenie, że pisząc na szybko i tak nie napisalam połowy tego, czego chcialam. Tego jak chrapałam nocami tak głośno, że mój były nie mógł spać. Jak trudno było mi się przekręcić na drugi bok w łózku. Jak rano po przebudzeniu, nie mogłam złapać równowagi, bo wszystko było takie zastałe, że musiałam się rozchodzić. Bardzo dziękuję za miłe słowa Kochana! :D :*
agaa100
19 października 2015, 22:56Warto było przeczytać ten Twój dłuuugi wpis. Naprawdę :))) Mega motywujący :))) Pozdrawiam.
Shibutek
19 października 2015, 22:38Super wpis ! Widać, że nie trzeba się głodzić , żeby tak ladnie schudnąć :) Jeszcze raz Ci gratuluje :)
Dobranoc
20 października 2015, 12:17Na początku, kiedy zaczęłam jeść 5 razy dziennie, zastanawiałam się, jak ja cholera schudnę na takiej diecie, skoro nie jestem głodna... :D
agulek1978
19 października 2015, 21:35Powiem tylko jedno...dziękuję Ci za ten wpis.:*
milusia2603
19 października 2015, 20:55dzieki za wpis :) daje do myślenia ehhh :D gratuluje i podziwiam :) jesteś teraz moją motywacją :D chcieć znaczy móc!!! i tego się trzymam :D powodzenia w dalszej walce :D ja też walcze ale jeszcze nawet nie doszłam do połowy ale się nie poddaje i walczę dalej :D
Dobranoc
20 października 2015, 12:20Nawet nie zorientujesz się kiedy przejdziesz tę magiczną granicę połowy drogi. :D Na początku do niej dążysz, dążysz, a za chwilkę zdajesz sobie sprawę, że do niej doszłaś i i ile się zmieniło. :*
milusia2603
20 października 2015, 17:15Dziekuje
Julietta21
19 października 2015, 20:54Kochana przeczytałam wszystko i jedyne co mi się nasuwa, to to ,ze ejstemz Ciebei zajebiscie dumna :*
tamarashvilivi
19 października 2015, 20:45Dziękuję Ci za ten wpis! Ja jestem dopiero na początku odchudzania i na pewno będę do Ciebie wracać, zeby w momentach zwątpienia przeczytać sobie te punkty jeszcze raz :) Bije z nich dużo nadziei i motywacji :)
Dobranoc
20 października 2015, 12:22Trzymam mocnoooo kciuki! Nawet się nie zorientujesz, kiedy ten początkowy czas upłynie, a Ty nie będziesz chciala już wrócić do starych nawyków. Zdawaj relację! :D
staranowa
19 października 2015, 20:18Podziwiam takich ludzi jak Ty :*
Ania355
19 października 2015, 20:16Wow ! Wyglądasz obłędnie gratuluję ! Jesteś moją motywacją!
Nienia87
19 października 2015, 19:49Dziękuję za ten wpis. Dodalas mi nim masę motywacji :).Powodzenia w realizacji celu. I jeszcze najważniejsze pytanie.Ile czasu zajęło Ci zrzucenie tylu kg ?
Dobranoc
19 października 2015, 20:18Bardzo dziękuję! Zajęło mi to 6 miesięcy, oczywiście przede mną kolejne kilka, żeby osiągnąć efekt docelowy :D
Nienia87
19 października 2015, 20:23Jeszcze raz gratulacje :)
hwhwhw72
19 października 2015, 19:32dzięki za fajny wpis:)) pozwolę sobie dodać Twój pamiętnik do ulubonych i wolnej chwili poczytać:))
trywialnaa
19 października 2015, 19:29Jesteś NIESAMOWITA! Dajesz motywację tym wpisem, a przede wszystkim samą sobą. ;)
Dorocia1991
19 października 2015, 19:26Bardzo mądry i przede wszystkim potrzebny wpis :) dzięki za cenne info :)