Wczoraj na firmowej tzw. wigilii z satysfakcją stwierdziłam ,że potrafię się już nie objadać do nieprzytomności. Generalnie w domu czy w pracy już od dawna nie mam problemu z kontrolowaniem tego ile jem. Pory posiłków to już oczywista oczywistość ,ale takie właśnie firmowe spotkania to zawsze jest jakieś wyzwanie. Jedzenie zazwyczaj dobre ,jeśli nie pyszne i w ilościach absolutnie nieograniczonych. A wczoraj - no cos pięknego. Przedewszystkim spotkanie zaczynało się o godzinie 13:00 ,a ja o 12:00 zjadłam jabłko żeby nie wparowac między biwary z burczącym brzuchem. Każdy kto mnie z tym jabłkiem widział rzucał: jabłko jesz jak za godzinę objad!!! Noi wszyscy jabłku pomstujący siedzieli wkórzeni w oczekiwaniu na swoją kolej potem ,a ja luzik - bez krwi w oczach sączyłam wodę. Skubnełam troszkę wędzonego łososia na przystawkę, małą miseczkę zupki potem, popróbowałam mięska i ryb - wielkości każdej porcji zbliżone bardziej do nagetsów niż do sztuki mięsa :) Ale dzięki temu skosztowałam wszystkiego ,zjadłam a nie nawpierda***** się. Ach był jeszcze jeden cały pierożek z kapustą - całkiem przyzwoity, i na spróbowanie łyżeczka kutii. Na koniec herbatka i już po niespełna 2h byłam całkowicie gotowa na fitness. I właśnie już tak w domu stwierdziłam jakie to było cudowne popołudnie i jaka jestem sobie wdzięczna ,że jadłam ,a nie obżerałam się. To cudowne nie mieć takiego imperatywu ,żeby na talerzu była góra jedzenia ,którą potem się wpycha w siebie bo szkoda. W ogóle sie oduczyłam tego "zjedz bo szkoda" - to jakas masakra jest. Jakby jeden kawałek sernika ,czy naleśnika pozostawiony niezjedzony na talerzu był zbrodnią nieskończoną. Wepchnięcie go sobie pod żebra to jest zbrodnia. Oczywiście organicznie nienawidze marnowania jedzenia ,ale to się zupełnie nie tak robi. Nie marnuje się jedzenia kiedy nakłada się na talerz tyle ile możemy zjeść. Przyznam ,że na takich imprezach gdzie jedzenie po prostu leży i możesz brać ile chcesz ja miałam ze soba spory problem. Zazwyczaj się to kończyło wypchanym brzuchem i przeokropna kolką. Tak ,że daje sobie medal anonimowego jedzenioholika bo nie obżeram się już wychodzi na to ,że od 11 misięcy! I mam nadzieję ,że już nigdy nie będę. Bo chodzi o to żeby jeść jak człwiek ,a nie wpieprać jak świnia - nie uragajac bynajmniej tym uroczym zwierzętom ,ale właśnie ZWIERZĘTOM.
Dobra dośc agitacji :))) Jeszcze wam tylko powiem ,że wczoraj na fitnessie stwierdziłam że moje odbicie w lustrze jest juz całkiem kształtne. Zaczynam sie tylko zastanawiać ,czy ja naprawde już szczupło wyglądam czy od tego afirmowania siebie po prostu sobie to troszkę wmówiłam. Mam nadzieję ,że z tym nie przesadzę ... ale miło jest dobrze o sobie mysleć i wierzyć w to - pierwszy raz od długiego czasu :)
lovecake33
13 grudnia 2013, 09:48No właśnie i to jest właściwe nastawienie! Nie obżerać się, a delektować! Możesz się ruszać, a nie toczyć, a do tego spróbowałaś wszystkiego.
Martyna30
13 grudnia 2013, 09:45"żeby się nie zmarnowało" skąd ja to znam:) Dojadanie resztek po dziecku, przejadanie się nie tyle w święta co po świętach, żeby nie wyrzucić, żeby się nie popsuło. Na świeżo robię mniej. Wolę mieć coś zamrożonego w razie coś, ktoś:) Ale ciągle się uczę i ciągle muszę myśleć, bo lubię się rozpędzać "żeby nie zabrakło":))) Pozdrawiam.
monka78
13 grudnia 2013, 09:27to się nazywa jeść z głową a nie oczami,a z tym odbiciem to prawda i będzie jeszcze lepiej. :)
gruszkin
13 grudnia 2013, 09:03Bo ludzie nie chcą być zbawiani. Wczoraj na siłownię poszłam z dwoma znajomymi, klientkami, zgadałyśmy się jak jedna była u mnie i co i poskakały jak kozice po urządzeniach, nawet jedna pomachała na atlasie- bez obciążenia... stanęłam na bieżnię, jedna stanęła na drugą chwilę pomaszerowała i zawołałą drugą "teraz ty" i skończyły obydwie bieżnię 10 minut przede mną w tempie max 7km, a ja jestem cienias jeśli chodzi o bieganie... A artykuł ci podrzuciłam, bo ostatnio gadałyśmy o brzuszkach.
natalie.ewelina
13 grudnia 2013, 08:51wspaniale nastawienie wspaniale efekty....jeste naj
gruszkin
13 grudnia 2013, 08:47No brawo dziewczynko, szacun. Ale swoją srogą to takie menu w pracy do chyba rzadkość. Poszaleliście. Patrzysz i myślisz nie warto, ja tak wczoraj popatrzyłam bez żalu na mufinki, bo znowu upiekłam mężusiowi, a piekę mu, bo też zjada spokojnie nie obżerając się i mam formę na takie malutkie. A i zacznij wierzyć w to co widzisz w lustrze, inni też to widzą.
karioka97
13 grudnia 2013, 08:42jutro mam wigilię firmową z pierożkami i winem grzanym :)