Swobodnie zapinam przed lustrem stanik, z którego jeszcze przed miesiącem piersi niemal wychodziły mi na spacer. Mąż obserwuje uważnie.
- No! biust mi zmalał - stwierdzam z satysfakcją (uwaga: kto nigdy nie osiągnął miseczki F, nie zrozumie tej radości).
- Szkoooda - mówi mąż głosem Pawlaka z filmu "Sami swoi", który cieszy się, że Kargulowi ktoś ukradł "amerykaNskiego ogierka".
Jakoś irytuje mnie ten ton, wietrzę podstęp:
- Bo ty ciągle myślisz wyłącznie o swoich przyjemnościach... - rozpędzam się.
- Ja? No skąd? - wchodzi mi w słowo. - Ja tylko szczerze żałuję, że nas ominęła piękna wycieczka do Legionowa.
- ??? - moje brwi ze zdziwienia przekraczają linię demarkacyjną włosów.
- Bo tam szyją odpowiedniej wielkości ... namioty.
Magdula76
31 lipca 2011, 12:21jako szczesliwa posiadaczka kurczacego sie biustu w pelni rozumiem Twoja radosc:) Gratuluje:)
karamija77
31 lipca 2011, 12:14Hehehe ale fajna z was rodzinka!
tildalou
31 lipca 2011, 12:06Mój mówi F- jak fajneeeee, ale ja mówie D- też będzie Dooobrze :)
bozenka1988
31 lipca 2011, 12:03Wiem coś o tym. Przy rozmiarze 70K, który obecnie noszę, doskonale Cię rozumiem :).
optymiistka
31 lipca 2011, 12:03Ja normalnie UWIELBIAM Cię czytać, uwielbiam również Wasze podejście do wszystkiego :)) I wiem co czujesz ... ja miałam duże D.. teraz gonię wymarzone i upragnione C i mam nadzieje, że się uda :)
savelianka
31 lipca 2011, 11:56mój mąż też nie tęskni za moim więlkim biustem:)) Co prawda nigdy nie miałam F,ale porządne C zamieniło się na B.