Wydawało mi się, że mogę balować w nieskończoność.
Niestety, nie.
We wtorek późnym wieczorem zdechłam. Po 5 dobach intensywności i balangowania.
Po kolacji na promie i zakupach na wolnym cle - spałam wszędzie, w każdej pozycji i w każdej chwili. Bezwolnie przenosząc się z samochodu do hotelu i z hotelu do samochodu. Z samochodu do przydrożnego wc i z powrotem. Z samochodu do domu, wypakowałam i użyłam tylko szczotkę zębową i znowu sen. Konieczna regeneracja.
Cholewka, a kiedyś mogłam balować 2 tygodnie i wyglądać wciąż żwawo. I promiennie.
Poniedziałek.
Kobenhagen.
Router 04 wokół Kopenhagi. Pilotuję volvo tylko z mapą samochodową całej Danii. Chcę objechać całe miasto i od północy trafić prosto do panienki z ogonem. Ale bez dokładnej mapy trudno. Ale na czuja w obcym kraju trudno. Coraz bardziej niepewna. I jeszcze ten dziwaczny język.....
Kazałam się zatrzymać przy najbliższym centrum handlowym i wszystkim udać się na poszukiwanie planu miasta z suburbiami. Znaleźli. Wiecie, zabrakło mi pewności siebie na 1100 metrów przed właściwym zjazdem. Hehe. Gdybyśmy jeszcze ten kilometr przejechali?
Rodzinę zaprowadziłam na Kirke Kastellet. Szara czapla w środku miasta. Młodziaki poszły oglądać to Kirke i czarny wiatrak, a ja Pana i Władcę zaciągnęłam do Małej Syrenki.
Jedna z moich ulubionych postaci z bajek. Walczyła, oddała wszystko i przegrała. Ale nie do końca. Bo wciąż żyje w mojej głowie, w myślach tysięcy dzieci i dorosłych. I dodatkowo romantyczna historia tego piwowara, co pomnik ufundował.
Dochodzimy na miejsce. Wiatr urywa głowy, chmury pędzą. Z daleka widać telebim. Nie wytrzymuję. Zostawiam faceta i biegnę.
I DUPA !!! NIE MA MAŁEJ SYRENKI !!!!
Tabliczka uprzejmie i we wszystkich możliwych barbarzyńskich językach informuje, że Syrenka jest w Szanghaju na wystawie światowej, nawet odnośne zdjęcie jest. I że wróci w listopadzie 2010.
Wiecie, jak się odczuwa cios prosto w mostek, w splot słoneczny, w serce? Boli, po prostu boli, mokre oczy, mokry nos, łzy i zaparty dech. Przecież miała tu być i na mnie czekać !!!
I co zrobiła Mądra Jola ? Nie ma syrenki ? Nie ma ?! To zaraz będzie!
Nogi zamoczywszy tylko odrobinę wylazłam na kamień koło_kamienia_syrenkowego. Syrenkowy kamień, to ten z białymi literkami. Upozowałam się i kazałam sobie zdjęcia cykać. Cykał Pan i Władca. Cykali japońscy turyści. Cykało ze 20 osób. Brawa dostałam i śmiechy i gratulacje.
Sama się śmiałam
Kobenhagen ciąg dalszy
Korki rowerowe, parkingi rowerowe. PIĘTROWE parkingi rowerowe. Przepisy drogowe dające większe uprawnienia rowerzystom niż samochodom. Korki samochodowe w centrum. Wszyscy się tak sztywno trzymają przepisów. Nawet ten durny Duńczyk, co se kupił czerwone najnowsze ferrari. W zabudowanym od 50 do 80, na autostradach do 130. To gdzie on sobie pojeździ ???? Na co mu ten śmigły czerwony wózek ??
Co najwyżej się pościga na sprytność, jak z naszym srebrnym volvem. Kto sprawniej przemknie ruchem konika szachowego między dwoma zapchanymi pasami od świateł do świateł. Fajna zabawa!!! Pan i Władca oraz synek rechotali, gdy nasza turbina gwizdała. Tamten trabnął zwycięsko, gdy w końcu był pierwszy. A jak skręcał, to oboma kciukami podziękował za zabawę.
Ikea.
Skandal!!!! Wszystko 3 razy tańsze!!!!! Albo i więcej! Nabyłam marmurowy moździerz, który chodził za mną ponad 3 lata i wciąż był za drogi. I teraz zamiast prawie 70m zł zapłaciłam około 20. Dla córczęcia kupiliśmy regał, zapłacone (w koronach) niecałe 70 zł. W polskiej Ikei ten sam regał kosztuje 300 zł. Naprawdę, skandal.
A potem, na tym ikeowym parkingu, się pokłóciliśmy. Wszyscy ze wszystkimi. Zawinił chyba wiatr i deszcz. I ciśnienie. 4 osoby, każda chce/mówi co innego. I wszyscy na siebie wściekle warczą. I nie ma kolejności dziobania. Częściowo wygrałam, bo zgarnęłam wszystkie mapy i plany i atlasy i kazałam im się słuchać, przynajmniej dopóki nie dojedziemy. Rozsadek wygrał, ale warczeli wszyscy.
Jak dojechaliśmy, no cóż, jestem pilotem doskonałym, nie potrafię się zgubić, to się odęłam. ODĘŁAM! Obrażona i nos do góry. Zawinęłam w chusty, szale, kaptury i sobie poszłam. Pochodzić po nieznajomym, nieznanym mieście. W zacinającym deszczu.
Po godzinie złość wyparowała. Ze mnie.
Synek też chodził po okolicach. Moja krew!
Pan i Władca z córczęciem składali regał. Za pomocą tłuczka od mojego moździerza i pilniczka do paznokci. Złożyli. Gdy sapali i nad pilniczkiem mamrotali inwektywy - to z nich tez złość zeszła
Impreza studencka międzynarodowa udana. Synek, gdy córczęcie powiadomiło imprezę, że właśnie skończył 26 lat - to usłyszał międzynarodowe "sto lat". Od rodaków. Od Litwinów dwóch. Od Wietnamczyków. Od Węgierki. Od Chińczyków. I to międzynarodowe, co Marylin Monroe śpiewała Kennedyemu w sukni z brylantami.
Wtorek
Przedpołudniem wszyscy zdychali. Poimprezowo.
Poza mną. Ja nie mogłam. Ja ustawiałam córczęcy i synkowy laptopy do współpracy z sieciami niezabezpieczonymi.
Do Kopenhagi. Ha! Z tym planem wczoraj zakupionym to ja mogę zaparkować w dowolnym miejscu!
Starówka, dzielnica łacińska, najstarsza wieża astronomiczna w Europie. Stara biblioteka. Piętrowe parkingi rowerowe. Wróciliśmy doładować postojowe. Dzieciątka poszły do Czarnego Diamentu i do Christiany. A my znów starówka.
I nagle?.!..?
Nie wierzę oczom!!!! Nie wierzę nozdrzom!!!
Jak to możliwe ????
CIASTKA W KRATKĘ!!!!
11 lat temu, 10 też... odwoziłam młodziutkie córczęcie na zajęcia do Pałacu Młodzieży i samotnie błąkałam się po Śródmieściu 3 godziny. Odnalazłam wtedy stare miejsca znane z hipisowskiej młodości. Odkryłam miejsca inne, sklepy, pierwsze wtedy kawiarenki internetowe. I odkryłam ciastka w kratkę. W podziemiach Centralnego.
Lepsze niż sex!!!!! Pyszniejsze niż sex!!
Maszyna do gofrów, ale ciasto inne, z większą ilością cukru, bardziej drożdżowe niż piaskowe. Owalne kulki wielkości kaczego jaja kładzie się na gofrową maszynkę. I wychodzi z tego ciasto miększe niż gofr, nie tak sztywne. Z cukrem zamienionym w karmel. Pachnące wniebogłosy.
Wtedy, lata temu, kupowałam 10 sztuk. Zjadałyśmy z córką 4 w autobusie do domu, potem resztę wszyscy. Jakoś tak się zdarzało, że ja zjadałam co najmniej 3. Bywało, że 5. Bez niczego, bez kremu, bez posypek, bez owoców. Czysty smak karmelu i drożdży i czysta podniebienna rozkosz. ( I jedna z przyczyn mojej wielkości cielesnej)
Potem z sześciu punktów ciastkowych na Centralnym zostały dwa. Potem już mi tam było nie po drodze. W zeszłe wakacje szukałam specjalnie. Już nie było.
I teraz nagle nos mi zaatakował TEN zapach. TEN SAM!!! Jestem na Stroget i kręcę się jak pies za ogonem. Skąd to leci???? Przypomniał mi sms od córki sprzed miesiąca. Że ona je odnalazła, te ciastka z dzieciństwa zapamiętane, właśnie gdzieś tu! Więc teraz ja też odnalazłam.
Nabyłam dwa. Tragicznie parząc sobie wargi i jęzor jadłam o obu rąk jednocześnie. Nawet nie próbowałam pohamowywać chciwości i żarłoczności. Jadłam i się śmiałam. Pożerałam gorące kęsy. Czkawki w końcu dostałam z łapczywości...
A gdy po zwiedzaniu już do samochodu wracaliśmy, to kupiłam sobie jeszcze jedno ciastko. Ukochane ciasteczko w najsmaczniejszą krateczkę - i to już powolutku i elegancko skubałam.
Zapomniałam, jaki człowiek może być szczęśliwy, gdy się naje ukochanego pożywienia.
A potem, po dojechaniu na prom, po sałatce z sałaty i krewetek i po kawałku dorsza, z którego pracowicie zdzierałam panierkę, po kupnie kosmetyku i po zakupach wolnocłowych - padłam.
Odżyłam dziś w południe, po przespaniu ponad 20 godzin - w samochodzie, w hotelu w Słupsku i trochę we własnym łóżku.
Waga dzisiejsza poranna 57,6.
Nie będę załamywać rąk.
Wyjazd był bardzo...... smaczny.
bebeluszek
28 października 2010, 16:53a ja juz sie zaczynalam martwic....jakos mi umknelo, ze wyjezdzasz.....gwaizdo syrenkowa! ciasteczkowy skrytozerco! zgadzam sie, ze z ikea to skandal...choc cos mi sie ostatnio wydaje, ze ceny w polsce to w ogole skandal.....te same co w uk i de.....az mi sie zoladek sciska......spij kochana! :) cmokam czule!