młodziutkie kelnerki je obgadywały, oczy im wciąż leciały w tamtą stronę. Klienci przechodzący zerkali z odrazą i fascynacją. A mi było głupio. Młode i tłuste babiszony przyszły do eleganckiej restauracyjki z kuchnią fusion, by się po-nawpieprzać. Ohyda!
Już nie potrafię się zdobyć na wyrozumiałość, gdy oglądam takie obrazki..... Sama też tak kiedyś żarłam i teraz mi wstyd za tamtą mnie
Pozwolę sobie skopiować, skróty moje:
Wczoraj w sklepie widziałam grubą, młodą dziewczynę wybierającą z półki masło orzechowe. Stałam i patrzyłam. Z obrzydzeniem. (...) dlatego, że żarła masło orzechowe, a brzuch wylewał jej się z obcisłych spodni. (...) waliła mnie po oczach masłem orzechowym i dupą jak szafa gdańska. ... Nie umiem nie oceniać ludzi na podstawie wyglądu (mam na myśli wagę) i niech ta/ten która to potrafi bez zająknięcia i choćby najmniejszej myśli potępiającej, pierwsza-y rzuci kamieniem.
Otyłość nie jest sexy! Nie jest nawet odrobinę kusząca. A patrząc na grubasa jedzącego loda, ciastko, czy frytki pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy, to taka, ze gdybym tak wyglądała żywiłabym się energią słoneczną.
(...) Nie oszukujmy się; wybierając czekoladkę z bombonierki patrzymy jak wygląda, a nie co ma w środku. Tak samo jest z ludźmi. Oceniamy po wyglądzie. Wystarczają nam trzy sekundy. I na nic zda się perorowanie o zaletach umysłu i o tym, że książki po okładce nie wolno.. Tak jesteśmy skonstruowani i tyle.
1 komentarz - (...) mnie najbardziej wkurzają tu na Vitalii osoby, które niby to się odchudzają i niby chcą i marzą o szczupłej sylwetce a ciągle podjadają, albo normalnie wciągają wszystko co popadnie i tak kokietują siebie i innych
2 komentarz - wylewający się zza spodni tłuszcz absolutnie nie jest sexy... to czyste zaniedbanie... (...) lubię patrzeć na osoby nieco grubsze, ale zadbane, ale jak widzę tłuszcz zlewający się i jakieś takie zaniedbanie ogólne, to żal mi patrzeć...
3 komentarz - i ja, kiedy od roku w końcu wierzę, że mogę wyglądać inaczej.... Mam mieszane uczucie, gdy widzę otyłych wcinających w mieście, w autach itp. Nie żebym zapomniała, że też tak kiedyś jadłam... Ale żal mi ich, że jeszcze nie znaleźli tego kopa, który ustawia człowieka na właściwej drodze
Mój komentarz - czyste chamstwo - tak myślę często sama do siebie - żeby się pohamować i nie podejść na ulicy, w knajpie do otyłej i właśnie żrącej młodej dziewczyny ... a taką mam zawsze chęć podejść i powiedzieć - ty grubasie, nie żryj tyle! .. więc tylko bezsilnie wmawiam sobie, że to byłoby chamstwo . . .. . ale to siedzi we mnie, bo ja wciąż żałuję, że nikt tak do mnie kiedyś nie podszedł i nie powiedział . .
.. Owszem, byłoby mi głupio i przykro, ale może wcześniej bym oprzytomniała
Gdy byłam otyła i wielka, ja - maluszek drobnokościsty, żyłam przecież między ludźmi. Nie żyłam na
pustyni.
Między bliskimi. Mężem, dziećmi, rodziną. Mąż przytulając mnie i się powtarzał banały o kochanym ciałku i miękkości ulubionego biustu. Najdalej posunęła się najbardziej pozytywna i sympatyczna z moich wiekowych ciotek, która przy okazji spędów rodzinnych wciąż mi powtarzała "o, Jola, znowu lepiej wyglądasz" i tylko jej oczy przygasały. Zapytałam ją półtora roku temu, czemu mi prosto w twarz nie powiedziała, że wyglądam jak gruba tłusta beka i że może bym już nie wpieprzała tego dziesiątego pączka. Powiedziała, że strasznie głupio było jej i nie chciała mi robić przykrości.
Między towarzystwem ze studiów. Bo my wciąż trzymamy się razem. Faceci nieustająco mnie podszczypywali, tańczyć chcieli, nie narzekałam na brak kompanii do rozmów i do biesiad. Dziewczyny omawiały ze mną stroje. Razem pływaliśmy jachtem po Mazurach. Dlaczego nikt nigdy mi nie zwrócił uwagi??? No, jeden facet, taki oczołapny i dobrze tańczący, ale to było już po pierwszym etapie samoistnego chudnięcia. Powiedział, że dopiero teraz tańczy się ze mną z przyjemnością, bo można mną podrzucać w rock`n`rollu.
Między młodymi i młodocianymi przyjaciółmi. Takimi w wieku mojego syna i młodszymi. Wspólne wyjazdy, nocne włóczenia się po gralniach i festiwalach gier komputerowych. Nocne sesje grania. Gdy zamawialiśmy żarcie z dowozem, nie dostawałam podwójnej porcji. Ale nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi, że nie pasuję ze względu na tuszę.
A stwierdzam teraz, oglądając teraz zdjęcia sprzed lat - nie pasowałam nigdzie. Wszyscy byli szczuplejsi ode mnie. Wszyscy jedli mniej.
Co powoduje ludźmi, że bliskiej i otyłej osobie i jeszcze żrącej dużo publicznie - nie potrafią powiedzieć prawdy w oczy???? Przecież takie słowa tylko na chwilę zabolą. A, być może, przebiją się przez zwały tłuszczu i trafią do mózgownicy. Może uratują komuś życie. Zdrowie. Małżeństwo. Może wyprostują czyjeś życie.
DLACZEGO MILCZYMY ?????
Przyjemniej by było mojej ciotce, jakbym zeszła na zawał otłuszczonego serca? Przyjemnie było mojemu mężowi kochać się ze mną, gdy brzuch przeszkadzał w przytuleniu się całym ciałem??
Co powoduje nami, że zamiast w knajpie siedzącej obok grubasce powiedzieć, że wygląda ohydnie z tłuszczem cieknącym po brodzie i mlaskaniem, odwracamy w zażenowaniu wzrok? To nie poprawność polityczna, bo to zjawisko było wcześniej.
Dlaczego głaszczemy znajome vitalijki po głowie, gdy po regularnym nocnym/wieczornym obżarstwie płacze rano w pamiętniku nad przybyłym kolejnym półkilogramem. No, dotyczy to głównie młodszej generacji. Z naszych rówieśniczek to znam tylko taki jeden przykład. Kobieta nawet nie rejestruje, że na kolację zjada cały bochenek chleba i ocyka się dopiero, gdy ktoś z domowników ma chęć na jedną kanapkę. Bo chleba już nie ma. Zjadła. A co kilka dni rano płacze w pamiętniku, że kolejny kilogram doszedł. Dlaczego nikt nie napisze - Tyjesz, dziewczyno, bo conocnie żresz. Tyjesz, bo ty jesz. I tyć będziesz codziennie, dopóki żreć nie przestaniesz. I wcale nie dziwię się Twojemu partnerowi, że zostawił/zostawia taką słabą i grubą babę. Nie dziwię się komuś z rodziny, że ci złośliwości oraz dowcipy o grubasach opowiada. Bo jesteś grubas!!! Jesteś żarłok!
Acha.
Ja staram się nie milczeć. Oczami też można wiele wyrazić. Pogardę. Politowanie. Zdegustowanie. Śmieszność publiczną. Niechęć.
Patrzę na grubą młodą osobę, która po podbiegnięciu do autobusu dyszy jak parowóz, a z torby wyciąga drożdżówkę. I oczami śmieję się jej w twarz. I pluję pogardliwym skrzywieniem ust.
Patrzę w kolejce do wędlin do koszyka sąsiadki z osiedla. Ja kupuję 3 gatunki wędlin po 4 plasterki, ona 5 gatunków, każdego po ćwierć kilo. W domu u niej jest tylko ona gruba i chudy mąż. Zje to sama? Pewnie, że sama. Przepalałam jej oczami dno koszyka. Poczuła chyba, bo zajrzała do mojego.
W przydrożnym makdonaldzie po 40 km na rowerze i z braku wałówki kupuję malutkie fryty. Z politowaniem patrzę na matronę, która samotnie wytoczyła się z samochodu i zamawia 2 kanapki
i duże fryty i lody. Z obrzydzeniem, gdy zaczyna jeść. Sama.
W tej knajpce dwa dni temu dowcipy świńskie i niekulturalne bardzo opowiadaliśmy, znaczy my, kumpel męża, synalek i znajomy barman. Swój dowcip, o grubasce w cyrku i o foce, specjalnie opowiedziałam głośniej, fonię kierując w stronę żrących młodych babonów.
Tyle mojej satysfakcji.
ale ??????
Dlaczego nie mówię głośno?
Dlaczego milczę????? Czego się boję???
Posądzenia o złe wychowanie? O brutalność? O włażenie komuś z butami?....
Nie wiem.
Ale wiem, że warto przełamać w sobie te barierę.
I proszę mi nie pisać pierdół, że otyłość to choroba i że należy osobę chorą traktować łagodnie. Wedle medycznych badań statystycznych, otyłość jest WYNIKIEM choroby u 1,5% (PÓŁTORA PROCENTA) grubych. Doliczyć trzeba jeszcze około 0,7% tych, u których istniejące choroby mogą, ale nie muszą powodować skłonność do tycia.
Cała reszta otyłych jest otyła z żarcia. Z nadmiernego żarcia. Z wpieprzania więcej niż się spali.
A gadanie o genach to pieprzenie w bambus. Geny to PREDYSPOZYCJA, a nie KONIECZNOŚĆ. Geny mówią ciału, jaką ma maxymalną wielkość, wzrostu i wagi. Ale nie każą maxymalnie wypełniać programu genetycznego. Nawet do tego nie namawiają. Zacytuję koleżankę: no, iezłe z tymi kobitkami. W pracy pewnie mówią " nie wiem od czego tyję, przecież niewiele jem, to pewnie geny. Matka i babka też były otyłe". Tyle, że dla takich pań "niewiele" to jest jak moja całotygodniowa dieta.
Oglądałam ostatnio moje albumy z dzieciństwa. W mojej podstawówkowej klasie była jedna, powtarzam JEDNA, gruba dziewczynka, nieżyjąca już Beatka Liberska. Umarła z tuszy, zawał, zator, ważyła w 40 wiosnie życia 140 kilo. Była gruba, bo jadła. Nie jedna kanapka na długiej przerwie, tylko 3. Mieszkała niedaleko, babcia, malutka, zasuszona kobiecina w czerni, jej kanapki donosiła. Ze smalcem, grubo. Albo z dżemem. I prawie zawsze brała dokładkę zupy na stołówce. Było jeszcze w klasie dwoje dzieci dużych. Nie grubych, ale grubokościstych. Arek Arkuszewski i Marzena Dudek, a może Dudzik. Byli duzi, wysocy, mocni, grubokościści.. Ale nie żarli
Na zdjęciach klasowych mojego potomstwa są grube dzieci. 1/3 klasy... Tłuste twarze o krągłości księżyca. Obwody w pasie dwa razy większe niż rówieśnika obok. Pulchniutkie ramionka, pulchniutkie nadgarstki, parówkowe paluszki. Oczy, może piękne, ale ukryte w wałkach tłuszczu.
Córka brała do szkoły jedną wielka kanapkę albo duży jogurt. Ale nie jadła szkolnego obiadu. Ale 3 razy w tygodniu trenowała. Synek robił sobie po dwie kanapki, ale zaraz po szkole leciał grać w piłkę, wszystko jedno, jaką albo godzinami skakał na desce... I oboje opowiadali, że część rówieśników ma stałe zwolnienia z wf-u. Bo się męczą biegając. Bo zadyszki, bo spocenia. Córka chciała mieć szóstkę z wf-u, więc co jakiś czas prowadziła lekcje akrobatyki. Ze zgrozą opowiadała, że dziewczyny nie potrafią zrobić dziesięciu pompek! Kurcze, ja z pięćdziesiątką na karku i uszkodzonym barkiem robię 20!!! Że mostka nie zrobią, nawet z leżenia. Że półszpagat jest poza zasięgiem większości.
Po doświadczeniach swoich. Po doświadczeniach dzieci. Po tym, co widzę na ulicy...
Do ostatniego oddechu będę twierdzić, że otyłość jest wynikiem obżarstwa. Słabej woli. Pozwalania sobie na brak samokontroli.
I że każda otyła osoba musi w samej sobie znaleźć motywację do wyglądania normalnie. Że nie cud tabletki, nie diety cud - tylko samodyscyplina i opanowanie pozwolą wyglądać estetycznie.
Będę również twierdzić, że otyłej osobie potrzebny jest wstrząs. Że musi zrozumieć, że jest gruba. Że nikt jej nie pomoże być normalna poza nią samą.
I że potrzebne jest POTĘPIENIE osób otyłych. Bo inaczej nie zauważą, że są grube i źle widziane.
Tak twierdzę.
A mimo to wciąż milczę.
Cholera!
ps.
Uprzejmie proszę nie odsądzać mnie od czci. Tak jak niepalący protestują przeciwko zadymianiu lokali jedzeniowych, tak esteci mają prawo protestować przeciwko nieestetycznym czy wręcz ohydnym widokom przy jedzeniu. A jeszcze na razie siłą nikogo z restauracji nie usuwałam.
Ja wyraziłam pogląd, do czego jako człowiek mam pełne prawo, że publiczne żarcie, bo nie jedzenie, jest obrzydliwym widokiem. Zwłaszcza w wykonaniu otyłej osoby.
Wyraziłam również pogląd, że nie należy wciąż pobłażać i na głaskać po główce i mówić, że od teraz już będzie dobrze osobom, tu na Vitalii, które wciąż piszą o dietach, o swoim odchudzaniu i o conocnym lub codziennym obżeraniu się. I że nie rozumieją, skąd przybór wagi, bo przecież dieta była….
Co jest nieodpowiedniego w wyrażaniu takich poglądów?
Bo do rękoczynów jeszcze nie dojrzałam.
I nikogo nie namawiam do przejęcia moich poglądów. A podyskutować zawsze warto. Zwłaszcza na tematy bardzo, jak widać, drażliwe
sezamek68
2 sierpnia 2010, 09:00teorię o ludziach dzielących się na kijkowych i marchewkowych? Ja jestem skrajnie marchewkowa.Gdyby ktoś próbował "potrząsnąć mną" w sposób o jakim piszesz czyli otwarcie poinformował,że jestem w jego mniemaniu spaślakiem i pora coś z tym zrobić jedyne co mogłabym zrobić to zaplanować samobójstwo przez...zajedzenie.Wystarczająco dobijająca była samoświadomość.Bo ja ją miałam.Od samego początku.Widziałam ,wiedziałam i czułam ,że tyję błyskawicznie.Wstydziłam się (i do dziś się wstydzę) jeść tzw pyszności publicznie bo czuję się wówczas obserwowana takim wzrokiem o jakim piszesz-zszokowanym i pogardliwym.Wszystko czego potrzebowałam ,żeby schudnąć to wiara ,że jest to możliwe.I choć zgadzam się z Tobą ,że tyje się jedząc za dużo to jednak w moim przypadku coś ten nadmierny apetyt wywoływało.I potrzebowałam pomocy.Musiałam zrozumieć co się dzieje i uwierzyć ,że dam radę poradzić sobie z tym.Gazety i reklamy obiecywały schudnięcie o 3-5-10 kg.A co z resztą? Czy warto starać się o tych 10 kg skoro muszę schudnąć ponad 50????Potrzebowałam serdecznej troski i wsparcia.Oraz akceptacji mimo wszystko.Upokorzeń miałam po kokardę.Każdy poranek,każde wyjście z domu,każde spojrzenie w lustro było upokorzeniem. Ale wiem dokładnie o czym piszesz-o udawaniu ,że wszystko jest ok.o udawaniu,że ktoś stara się schudnąć,o tzw krygowaniu i zawracaniu głowy wszystkim w okół.o pieprzeniu bez sensu o dietach których i tak się nie stosuje.Nauczyłam się już bezwzględności wobec takiej postawy.Chcesz schudnąć to kwa mać weź i schudnij i koniec.Nie chcesz to nie chudnij. Wiem,że kiedyś to ja raziłam czyjeś uczucia estetyczne-pewnie teraz też rażę bo skóra nie taka itp-we mnie widok klasycznego grubasa wcinającego "zakazane" budzi teraz ambiwalentne uczucia-przypomina mi mnie sprzed lat ale głównie wzbudza współczucie.Czasem wydaje mi się,że umiem na pierwszy rzut oka rozpoznać czy to osoba rokująca czy zatwardzialec.Do rokującej mam ochotę podejść,przytulić i powiedzieć,że to jest właściwy moment,żeby się ratować i ,że to możliwe.Nierokujące olewam.Elegancko byłoby użyć słowa tolerancja.Ale ja olewam.Spaliłam się tu na vitalii na niby rokujących.cdn.
nenne29
2 sierpnia 2010, 08:57twoje wpisy, zawsze dają dużo materiału do przemyśleń :-) Przeważnie staram się je odnieść do siebie samej, porównać ze swoim życiowym doświadczeniem. Gdy przeczytałam ten wpis, to przypomniałam sobie, że ja również kiedyś tak się objadałam, jak opisane dziewczyny. Umawiałyśmy się z koleżanką - która podobnie jak ja miała sporą nadwagę, i zjadałyśmy zupę, danie główne i jeszcze deser, a biorąc pod uwagę, że bywałyśmy w lokalach, w których porcje były bardzo duże, naprawdę było to duże przegięcie pod względem ilości. Po takim posiłku wytaczałyśmy się z tego lokalu, bo inaczej tego nie można nazwać. Ale miałyśmy na tyle szczerości wobec siebie, że wiedziałyśmy, że to przez takie zachowania tyjemy, tylko po prostu nie umiałyśmy, a może nie chciałyśmy tego zmienić. Te czasy mam za sobą, obie mamy, po prostu kiedyś tam, w którymś momencie doszło do nas, do mnie, że to szkodzi, a jeżeli chodzi o przyjemność z jedzenia, to jest o wiele większa, gdy delektuję się nim w sposób umiarkowany. Dzisiaj wygląda to kompletnie inaczej. Zgadzam się z Tobą, że bardzo dużo osób z nadwagą/otyłością sama sobie zapracowała na swój problem i w dodatku nie umieją się przyznać szczerze przed sobą, że są autorkami swojego problemu. Mam za to pewne wątpliwości w związku z tym, czy takim osobom mówić "brutalnie" co i jak, czy nie. Mam bardzo mieszane uczucia, zauważyłam, że mój punkt widzenia zmienia się zależnie od liczby zrzuconych kilogramów. Gdy mam więcej na wadze, jestem bardziej wyrozumiała, gdy mam mniej - to i wyrozumiałość mi spada - tak jak napisała jedna z koleżanek niżej. Na pewno mogę uczciwie powiedzieć, że za moje problemy wagowe odpowiadam ja i tylko ja. Pozdrawiam!
Aziya
2 sierpnia 2010, 08:50jak widzę grubasa jak zamawia trzy albo cztery kanapy w macdonaldzie a ja skubię sałatkę to nie mam już ochoty jeść. Siedzę i patrzę i uwierzyć nie mogę. Wtedy myślę, że taki grubas na sali to antyreklama dla restauracji. Ale i tak nie wstanę i nie powiem. Całe życie mi mówili, że jestem grubas, że męża nie znajdę, że pracy nie dostanę... a ja miałam 16 lat i burzę hormonów na karku, zawstydzali mnie przy stole, przy gościach mówiąc głośno, że mi już wystarczy, że ciastka nie są dla mnie itd. Wpędzili w kompleksy, których nie jestem w stanie zwalczyć nawet teraz, gdy waga jest właściwa, a odchudzam się, bo nie potrafię inaczej. A ja nawet nie byłam otyła. Miałam nadwagę, jakieś 10 kilo. A traktowali mnie jak trędowatą. W zwracaniu uwagi też trzeba być mądrym.
uleczka44
2 sierpnia 2010, 08:35nie uważam, że należy w sposób otwarty i publiczny napiętnować czyjeś niedoskonałości. To byłoby raczej chamstwo. Natomiast jestem całym sercem za podaniem pomocnej dłoni, gdy ktoś chce sobie pomóc, ale jeszcze nie potrafi, albo jest zbyt słaby w charakterze.
Elamela.gd
2 sierpnia 2010, 08:07Mam mieszane uczucia czytając to co napisałaś
toperzyca
2 sierpnia 2010, 07:56mam wątpliwości...prawie połowę swojego życia mam problemy z wagą...mimo, że o otyłość się tylko ocierałam, nigdy nie przekroczyłam tej granicy (na szczęście), ale szczerze mówiąc nie zgadzam się z notką, dobra po części się zgadzam...ale jako osoba z nadwagą nigdy nie brałam śniadanka do szkoły - bo się wstydziłam ewentualnego wzroku szczupłych koleżanek, jak brałam były to marchewki, albo tekturki, ze znajomymi nie chodziłam do knajp pojeść...zamawiałam coś do picia (oczywiście bez cukru) i jakoś dziwnie czuję, że właśnie tym zachowaniem mam problemy z regularnością jedzenia i z ciągłą nadwagą i samoakceptacją?...i dodam jeszcze, że mimo że wcinałam tylko te marchewy..to spojrzenia szczupłych zawsze paliły żywym ogniem....i mimo, że popelniałam/popełniam milion błędów dietetycznych to nie czuję się dobrze z tym, że nie mam odwagi zjeść big milka publicznie...teraz wiem, że zasadnie...a to przykre.... Co za różnica czy otyli będą jedli publicznie, czy zaszyją się w 4 ścianach? Nie będą razić cudzego poczucia estetyki?
niunka31
2 sierpnia 2010, 07:45Hmm przeczytalam...czasem potakiwalam....sama jestem grubasem,chociaz teraz chudszym 79,ale swego czasu dopuscilam sie do 148....jak sie czulam? jak potwor...moj przypadek to inny,bo jadlam po kryjomu.U grobasow psychika jest chora...tak naprawde sa samotni,a pozywienie jest dla nich przyjacielem...Co mi pomoglo? niestety nie wstrzas..bo uwagi powodowaly,ze czulam sie zerem i dalej jadlam-tak jak alkoholik pije itp nalogi.Poprostu zrozumienie,ze dalsze obrzarstwo spowoduje szybka smierc...ze tak sie nie da dalej zyc...Otylosc olbrzymia to naprawde choroba duszy...to ucieczka ,ktos powie ,ze potrzeba silnej woli samozaparcia hmm Potrzeba chciec i to jak wyjscie na wojne...trzeba uzmyslowic sobie,ze bedzie cholernie ciezko ale nagroda bedzie sukces....Pozdrawiam...Hmm z tym podejsciem do ludzi i daniem mu tzw wstrzasu hmm nie wiem...ja uwazam ,ze nie...bo podejdziesz do cmuna i powiesz mu nie cpaj,do alkoholika -nie pij....itp...Mozna podjesc i podac wizytowke dietetyka Pozdrawiam
AAMM4
2 sierpnia 2010, 07:41Dziękuję, Jolu. Opamiętam się. Pozdrawiam.
justa35
2 sierpnia 2010, 07:32masz, choć dla niektórych ( dla mnie przede wszystkim) boląca, fakt otyłość jest okropna i trzeba znaleźć własną mocną motywację, aby się jej pozbyć, ale to , że sie komuś powie wprost lub samym wzrokiem , ze jest gruby nie zawsze pomoże...., choć może być pewnym kopniakiem. Ja juz tak często słyszę to gadanie (najczęściej od mamy, że aż mi się słuchać nie chce i mnie to denerwuje zamiast pomóc). Ale tak jak piszesz o jedzących grubasach na mieście, jest mi tak głupio za mój tłuszcz, że na mieście rzadko zdarza się, że kupuję coś do jedzenia, od czasu do czasu tylko loda, a jak już muszę coś innego, to wybieram sałatki (które tez uwielbiam- szkoda tylko, że słodycze bardziej). i mimo tego, że staram się ruszać (bo rowerek, inne ćwiczonka) to moje podżeranie wieczorne jest okropne, owszem nie cały bochenek chleba (jak to pisałaś), ale jednak coś tam prawie zawsze wrzucę do brzucha... Ale cieszę się, że to napisałaś, bo łatwiej przyjąć boląca prawdę od kogoś nieznajomego niż od rodzinki, może taki kopniak ustny bardziej mnie zmotywuje (tylko, czy na długo????)
keeley
2 sierpnia 2010, 07:28... być może głębiej wsadzę kij w mrowisko i jeszcze nim pomerdam wesoło, ale wg mnie obżeranie to taki sam nałóg jak alkoholizm. tyle tylko, że trudniejszy w opanowaniu. jeśli bez alkoholu da się żyć, to trudno żyć bez jedzenia... i zgadzam się również z każdą literką stwierdzenia: "(...) otyłej osobie potrzebny jest wstrząs. Że musi zrozumieć, że jest gruba. Że nikt jej nie pomoże być normalna poza nią samą." Sądzę, że każdy, kto się odchudza, taki wstrząs przeżył. Z jakiegoś powodu tu jest, założył pamiętnik odchudzania, liczy kalorie, dużo ćwiczyć albo czyni inne zabiegi, żeby zmniejszyć swoja wagę, czyż nie?
Justyna1956
2 sierpnia 2010, 06:40ja to rozumiem, bo jak tylko uda mi się schudnąć, to na widok jedzącej otyłej osoby, nie dosyć, że patrzę na nią z obrzydzeniem, to chcę natychmiast jej powiedzieć co sądzę o niej i jej jedzeniu i "krzywdzie " którą sobie wyrządza. I myślę ja mogłam to ty wstrętny grubasie też możesz. Mój punkt widzenia zmienia sie oczywiście po tym jak dopada mnie jojo i wracam do wagi poprzedniej, albo wyższej, wtedy dołączam do grona żrących drożdówki i lody i nie ma żadnych argumentów. Czy mamy prawo mówić innym to co o nich sądzimy i jak ich oceniamy, nie znając nawet powodów, często psychicznych które nimi kierują, uważam, że nie, wolność mojego słowa kończy się tam gdzie zaczyna sie wolność innej osoby. Co innego powiedziec prawdę zaprzyjaźnionej, bliskiej osobie, przykład cioci. Ciekawy temat i nasz stosunek do siebie i innych. Pozdrawiam.
booty.lunatic
2 sierpnia 2010, 05:00Ja nie mam takich myśli jak widzę obżerających się grubasów. Ich wygląd może budzić moją niechęć, ale jakoś fakt, że nadal wpierdalają mnie nie rusza. Nie obchodzi mnie to, naprawdę. Nie odczuwam chęci powiedzenia im, że czas skończyć to obżarstwo. Być może dlatego, że sama lubię się obżerać do czasu do czasu. Po prostu wiem, że to przyjemne i nie potrafię ich za to potępiać. A poza tym jakoś nie mam w zwyczaju dawać ludziom rad, nawet jeśli by im to mogło pomóc. Zresztą, tekst "nie żryj tyle" brzmi dla mnie trochę "wyniośle", a nie widzę powodu dla którego miałabym się uważać za kogoś lepszego od tego grubasa. To, że lepiej wyglądam nie oznacza, że czuję się uprzywilejowana mówić im, że nie powinni jeść i to w takiej formie. I nie mam na uwadze ich uczuć, tego czy mogę ich zranić etc., tylko po prostu głupio bym się czuła stawiając siebie wyżej tylko dlatego, że mniej ważę. Nie wiem, może wolałabym usiąść i z nimi dłużej porozmawiać o tym, ale tak jak już napisałam - w zasadzie nie interesuje mnie to, że wpierdalają.
pinia0
2 sierpnia 2010, 05:00A ja też uważam , że nos w sos. Ktoś ze słabszą psyche może sie wiuchnąć na sznurze, i ja sie pytam - po co mam sobie obciążać podświadomość kimś kogo nie znam z powodu jego osobistego fatu????, moje zdanie jest takie ,że każdy jest kowalem swego losu i wara mi do tego. Co ma byc to będzie .natomiast gdy ktoś taki juz widzi swój problem wyciąga ręce po pomoc, to zmienia sie sytuacja diametralnie. Sama nagonką nie zmienimy Świata! IMHO .Pozdrówka
Scatty
2 sierpnia 2010, 03:30Zaraz sie te zraco-dietkjace oburza. Zaraz polynie fala "jak sie nie podba to nie patrz", zaraz odezwa sie broncy wylanego luszczu, gubych dzieci, i koszykow sklepowych zapchanych chrupkami, ale nikt nie spojrzy zaraz w lutro. A szkoda.
Klara76
2 sierpnia 2010, 02:59... to co Cie to obchodzi? Skad ta wewnetrzna potrzeba uszczesliwiania innych na sile? None of your f-ing business, jak mowia lokalni. Naprawde, to nie Twoja sprawa. Czy bylabys zadowolona gdyby Tobie ludzie mowili jak masz sie ubierac, czesac, odzywac, zachowywac, itd? Kazdy jest kowalem swojego losu, jak sobie poscielesz tak sie wyspisz, live and let live! <br> Pozrdo spod klonowego liscia!
vassalite
2 sierpnia 2010, 01:26kurcze. bardzo dobra, mądra notatka.