Jak to się plecie
wpadka, wpadka , wpadka, i dopiero dzisiaj tak naprawdę trzymam dietę . Ale muszę sie uczciwie przyznać ..........po tym jak sobie pofolgowałam -czego uwieńczeniem był kieliszek ajerkoniaku wczoraj- dziś organizm się zbuntował i toaleta mój przyjaciel.
Żołądek mnie boli, głowa mnie boli, i jeśli można się tak wyrazić d...........a mnie też boli. I jak juz byłam całkiem zdołowana tym bólem i wlasną głupotą to zadzwonił synek----------zajął 3 pierwsze miejsca w najważniejszym konkursie w Sopocie , no na 3 koniach. Od razu mi się poprawiło.
Jak to sie plecie tu ból a tu radość.
I przypomniało mi się ,że się nie dam.
Nigdy, never. ........i że chce wsiąść jeszcze na konia.
Mam cel.
A wszystkie strachy co mnie ostatnio męczyły i powodowały głupawki lodówkowe ????. Nie będę po prostu sie przejmować. Będzie co los przyniesie. Jeśli mam tyle energii by walczyć o siebie , to jaka różnica powalczyć z losem.
Zresztą mój wspaniałyn mąż posumował to dzisiaj bardzo trafnie.
To wszystko sa narazie tylko pomysły, a życie jest najlepszym reżyserem.
jak to rozumieć
przeczytałam to co napisałam i dotarło do mnie ,że coś jest nie tak. Ja po prostu nie jadam słodyczy. od wielu lat . wyjątkiem jest sernik na Boże Narodzenie mojej szwagierki - 1 kawałek.
Skąd u mnie nagle ochota na ciacho. I w dodatku to własciwie połowę oddałam psom . Nie smakowało mi, ale żarłam. Kurde. i jak to rozumieć. Wariuję już od tego odchudzania. Wściekła nie jestem, gardeł nie przegryzam. Nie wrzeszczę na ludzi to moze to jakis zastepczy objaw.
kurde
Coś mi chyba padło na głowę. Słowo daję głupawka, mnie dopadła. Wstałam o 5 rano, posnułam sie , ubrałam i pojechałam do sklepu a tam z zimną krwią zafundowałam sobie ciacho z kremem do kawy. takie 560 kcal. I teraz to do mnie dotarło. Usłużna podswiadomość znowu mi wyłączyła rozsądek.
Kurde. dopiero jak oblizałam łyżeczkę to dotarło do mnie co zrobiłam.
I co ja mam z tym zrobić , Sama z soba się boksować czy jak,
oooooooooo
udało sie
to teraz wkleję córke i synka
a teraz mojego psa - pittbula
a tu oba moje psy
no starczy od razu mi sie humor poprawił. Grunt to sie zagadać . No te wyrzuty sumienia zagadać.
i............
dalej patrzę na hantelki , a takie sa ładne, żółciutkie
etapy
Sezamek napisał, że miał etap z książkami , hantelkami itd. A ja też to już miałam i po wielu makabrycznych próbach wróciłam . Bo w jakis sposób muszę sie sama kontrolowac. Jak nie pisze i nie czytam to usłużna podświadomość robi ze mnie sklerotyka jak otwieram lodówke. A tak najpierw otwieram zeszycik , a potem lodówkę i........ nawet działa.
O czywiście z wyjątkiem głupawki . Wtedy tak mi pada na móżg ,że nawet o zeszyciku zapominam. A juz najgorzej jest jak mam stresa . Wtedy potrafię nawet lunatykować do lodówki. Koszmar.
Ale dzis wszysko ok. Mimo,że progenitura znów usiłowała mnie na siebie podpuścić i wciągnąś w awanturę, dzielnie ich olałam i powiedziałam ,że są dorośli i jak dla mnie to moga sobie gardziele poprzegryzać jak porządna siostra z bratem i mnie ryra co oni mają do siebie, A poszło im o to kto ma smiecie wynieść. Zeby była jasnośc to oni są w Łebie a ja w Sosnowcu. No i szlus. Od razu sie pogodzili ,bo za 5 minut córeczka odmeldowała , że synkowi przeszło. Znaczy ..grunt to się nie wtrącać i olewkę walić, hihihhi. no a teraz trzeba wpisać co zjadłam w trakcie tej bitwy na słowa. ech.
huraaaaaaaaaaaaaa
No i następny kilogram, ale.....................................
Nie ciesz sie tak głupia babo, sama wiesz najlepiej ,ze kilo w te kilo we te to żaden problem. Dobra będę się cieszyć jak za tydzień to się utrzyma a może znów coś spadnie. Teraz to muszę się tylko pilnować żeby znów nie dostać głupawki. I muszę poszperać za przepisami. Tylko nawet w wielu ksiązkach o dietach podaja przepis a o kaleriach w daniu opisywanym ani mru mru.
Znalazłam ksiązke , gdzie sposób liczenia i zapisywania kalorii najbardziej do mnie przemawia. Jestem wzrokowcem a tam wszystko w słupkach i kolorkach , no super.Dotarło do mnie dzisiaj , że nie wiem co zrobię ze zwisami , ktore juz sie zapowiadaja na olbrzymie. do tego wiek nie taki juz mały . no i chudne ale jak tak dalej pójdzie to na brzuchu będę sobie rulonik zwijac. Ze nie wspomne o biuście. Nie wiem co robic jest tyle rad na ten temat , ale wszystkie dotycza mładych ludzi a ja mam 57 lat i to nawet nie to ,że sie czuje na te lata , ale skóra ma 57 lat i i .......kurde......... nie chce sie kurczyc.hihihihi
No i nie mam racji
Do tej pory bujnym kwieciem kwitło we mnie przekonanie ,że dieta to mam się umartwiać. Jak sie tak poumartwiałam kolejny tydzień to dostałam głupawki na jedzenie i dwa dni z głowy. więc siadłam do ksiązki i spokojnie zaczęłam czytac przepisy.
No i wyszło mi ,że jak zjem na obiad 300g flaków robionych w domu nie na rosole a na wywarze z jarzyn i tylko 1 kromka chleba ok 40g to wtrząchnę jakieś 350kcal na ten obiad , czyli tyle ile mniej więcej powinnam.
No i wtrząchnęłam i ................ super, Teraz już do wieczora mogę sie umartwiac kefirkiem z delerem naciowym. hihihihihih
.
samoobrona
Wygląda na to że bronię się przed chudnięciem z całych sił.
Jak tylko kilogram w dół to klapka w mózgu się zamyka i zaczynam.............żreć.
No może przesadzam . ale napewno nie trzymam diety.
Do rego dochodzi stress. Dzieci chcą stajnie i już , a ja się boję.
Ja widzę wszystkie problemy z tym zwiazane, a one mówią ......mamuś , jak nie teraz, to kiedy. Ja widzę , że kasy nam braknie a one na to ..........mamusia pomoże załatwic a jak nie to wyjdziemy z tego tak jak wezliśmy,
Oj ,żeby to było takie proste.
No i ten stress pędzi mnie do lodówki. ale póki co ,dzisiaj znowu wszystko z wagą i ołówkiem w ręku........ nie dam się. Śniadanko - pasta z białego sera i rybki. do tego 100 g selera naciowego i 1 pomidor z puszki . no tak ze 240 kalorii. Popijam to czarna kawą.
Piszę to wszystko bo głęboko wierzę , że słowo mówione i pisane ma dar spełniania. Dopóki się tylko myśli , to zostaje wszystko w głowie, a jak zaczyna się o tym mówić i pisać to zaczyna sie dziać.
Więc niech się dzieje .
Tak siedzę i myślę jaka to ja jestem dzielna i szczera , że tak to wszystko wywalam z siebie, Bosze, a czemu nie przyznać się do mojej największej wady.
99% zaczętych rzeczy nie kończę. bo mi się nie chce. Gdybym konczyła, to bym dzisiaj była bogatę i szczuplą kobietą
a tak siedzę sobie i się boję że dzieci nie dadzą rady , że ja nie dam rady bo mnie wyrwą z tego grajdołka w który sie juz powoli zakopuję .A jak się boję to myśle o jedzeniu a jak nyślę o jedzeniu to ,,,JEM.
Kurde, ale ze mnie dedektyw - psycholog.
A mój mąż , Skarb ukochany , młodszy odemnie, hm o parę lat , zaczyna coś bełkotać o tym , że jesteśmy za starzy , że to wszystko bzdura ................bosze co on gada.
hm
Jednak wszystko przez to moje lenistwo
od 2 dni nie wpisuje co jem
i..............
no właśnie usłuzna pamięc pozwala mi sie objadac
bo zapomina. A jak juz cos zjem to natychmiast mi przypomina co zjadłam w ciagu dnia. Wniosek ..........to znowu sprawka mojej leniwej poświadomości.
No i fajnie jest miec na co zwalać własne niepowodzenia. Ale nie dam się. Dzisiaj znowu zaczęłam wpisywac skrupulatnie każda kalorię. Tylko musze te 2 dni luziku odrobic.ech
wirtualne życie
Wszystko jest cacy jak dzieje się wirtualnie. Można wymyślać do woli.
Wymyślam jak i kiedy chudnę. Kiedy ćwiczę i co. Jak juz nie palę.
Jest super.
Siedzę przed komputerem i żyję wirtualnie. A wyobraźnię to ja mam......... o rany.
Aż tu się okazuje, że normalne życie istnieje i bardzo mocno domaga sie swoich praw.
No i zaczynam się bać.Jak sie tak bliżej przyjrzeć to boję się wszystkiego , boję się życia. A może to nie strach a najzwyklejsze lenistwo. Zycie wirtualne właściwie nie wymaga żadnego wysiłku. no i tak jest znacznie łatwiej.
A nasza podświadomośc woli ...łatwiej. Wiem bo się o tym przekonałam na własnej skórze.
O rany chyba mnie dopadła deprecha ......hiihhihihihih. Na szczęście siedze w pracy i do lodówki ...dalekoooooooooooooo