Postanowiłam się wziąć za siebie. I to nie tak jak dotychczas. Trochę mocniej, poważniej.
Nigdy nie potrafiłam do końca panować nad moimi zachciankami żywieniowymi. To chyba mój największy problem. Ale zaczęło się gdy poznałam mojego faceta... Było to 14 kilo temu... Byłam zgrabna, ani chuda ani gruba. Idealna: z talią, zgrabną jędrną pupą, dużym biustem... I wtedy poznałam Jego! Był wspaniały! Ale miał jeden kompleks.. Uważał, że był za chudy...
Ja oczywiście stwierdziłam, że go utuczymy.. Resztę możecie sobie dopowiedziec same ;). Tak, jadłam to co on. Tak, on przytył od tego czasu 2 kg, ja 14.
Otyłośc mam w genach. Patrzę na ciocię Marysię i wiem, że za paredziesiąt lat będę musiała przechodzic bokiem w drzwiach. Ale mogę wydłużyc te paredziesiąt. Aż do śmierci! Chcę byc znowu taka seksowna jak kiedyś cholera... :)
Widzę jak bardzo moja tusza mnie zmieniła. Przestałam byc duszą towarzystwa, straciłam pewnośc siebie.. Od soboty się odchudzam ostro. W sobotę ważyłam 74 kg, dziś rano 72,8. Teraz, wieczoram boję się wejśc na wagę :) Czuję się najedzona. Zjadłam dziś grejfruta, nestle fitness z łaciatym 0%, opakowanie petitek łódeczek (150kcal) małą porcyjkę kurczaka w pomidorach na ostro z ryżem i mintaja zapieczonego z potrawką warzywną. No i dwie czerwone herbaty, jedna czarna i litr wody. Czuję się baaardzo pełna... Ok raz kozie śmierc, idę na wagę!
74.0
Zjadłam 1,2 dzisiaj. Dużo. :/ Mam nadzieję, że rano jak wstanę i się zważę to będzie najwyżej 72,7. 100 gram prrroszęęęę.