i padam na twarz, ale ZADOWOLONA. Normalnie ćwiczę 3x w tygodniu, dlatego zaległe treningi odrobiłam przez ostatnie dni, a dziś zaparłam się, bo zostały mi dwa i zrobiłam je, jeden rano a drugi skończyłam przed chwilą; a pomiędzy wyciągnęłam rodzinę na godzinny spacer.
Stanęłam dziś na wagę i... brakuje już tylko -1 kg do wagi z poprzedniego tygodnia, więc może uda się odrobić straty. To nie będzie łatwy tydzień bo właśnie zaczęłam @ no i mam maraton po lekarzach, a to zawsze kończy się tak samo (załapaniem doła).
Obudziłam się dziś bardzo szczęśliwa, nic takiego się nie wydarzyło, nic nie zmieniło, no może poza moim nastawieniem do życia. Kostka boli nadal, chociaż chyba okłady z lodu pomogły – opuchlizna zeszła; zdrowie póki co w martwym punkcie; finanse leżą; ale wiecie co, to normalne.
NORMALNE są trudności i sytuacje, które wydają się usprawiedliwiać nasze poddanie się. Doszłam, a raczej obudziłam się z przekonaniem, do tego, że
wszystkie bariery i ograniczenia są tylko i wyłącznie w nas, a raczej naszym umyśle. To dlatego w zeszłym tygodniu "popłynęłam". Najpierw problem z nogą, potem żal do nie wiadomo kogo, że mnie to nigdy nic normalnie nie wychodzi, no i że dzięki temu z pewnością mnie się nie uda, no bo jak. ANO NORMALNIE. Ten wpis jest ponownie dla mnie, ku pamięci
bo mam bardzo dobrą, ale krótką, zwłaszcza jak mam kryzys.
Dlaczego zrobiłam z siebie ofiarę z tą kostką? Przecież mogłam odpuścić to co kostkę dotyczy a ćwiczyć wszystko inne, no bo mogłam, ale nie... Poza tym skoro nie ćwiczyłam to mogłam wciąż trzymać dietę, ale nie, bo po co
Przynajmniej teraz znam swoje słabe punkty. Mimo wszystko,
kocham się za te niedoskonałości, bo wciąż mam powód by próbować to poprawić.
Tylko z tymi lekarzami teraz się martwię trochę na wyrost, no ale trzeba być dobrej myśli.
Uciekam przygotować na jutro papu do pracy. Życzę Wam kochani wytrwałości w tym tygodniu i nie dajcie się!
Trzeba robić te malutkie kroczki, byle do przodu.