+
Zmieniam wagę na pasku. Niestety w górę i to 3,6 kg. Na razie nie ćwiczę. Jestem kontuzjowana - mam mocno stłuczone nogi (podudzia) - to efekt upadku na schodach. Już myślałam, że udało mi się "wyjść" z upadku, a tu na koniec moje obuwie spowodowało, że jednak nie wyhamowałam i rypnęłam. Efekt: kości mocno stłuczone (na szczęście nie złamane, nie pęknięte...), zasiniaczone; pod jednym z kolan przez 2 dni miałam drugie wielkie "kolano" (gula niesamowita), a teraz po kilku dniach na stopach dodatkowo jeszcze jakieś wylewy podskórne. Koszmar. Całe szczęście, że jestem cały czas na chodzie. Mam nadzieję, że nie wyjdą mi po czasie jakieś inne skutki.
A teraz powinnam myśleć o swoim celu - zmniejszanie mojego tłłuszczyku.
Szarość=codzienność
Minął tydzień a ja niestety nie wróciłam jeszcze do 88 kg. I na pewno do końca września to się nie stanie. Nie ma możliwości.
A tak w ogóle to mam doła. W pracy potrafię zadbać, aby nikt tego nie zauważył. Zresztą jestem tak zajęta, że nie mam czasu na "myślenie o sobie". Potrafię zmobilizować się do działania w b. krótkim czasie. W domu totalna klapa - jakbym mogła, to nie robiłabym nic. Ale robię to "swoje" minimum, bo muszę (gotuje, robię zakupy,coś tam sprzątnę, zadbam o siebie...).
Dobija mnie wszystko: zachowanie dzieci, roszczeniowość innych, obojętność, brak możliwości zmiany "rzeczywistości", w której żyję, świadomość, że codziennie to samo "mam do załatwienia", tak, jakby nikt inny nie mógł przejąć części moich "spraw". Może gdyby ktoś co pewien czas zobaczył moje starania, codzienność nie byłaby taka szara? Może.
Czyżby już jesień dawała mi się we znaki...
Takie sobie tam gadanie-pisanie
Czas płynie, a u mnie brak zmiany - waga jak skoczyła, tak nie chce zejść na tę z pasku. Wiadomo - moja wina. Zamiast działać, czekam na cud. A cudów nie ma. Od jutra (dziś nie mam niestety czasu) wracam po miesięcznej przerwie do ćwiczeń i postanawiam też jeść trochę mniej, a słodycze zajadać tylko wyjątkowo. W sumie nie obżeram się, ale mniej ruchu po przyjeździe z Bułgarii, brak moich stałych, codziennych ćwiczeń powodują takie efekty, których nie chciałabym mieć. Nie wiem jak u Was, ale ja tak mam, że między kilkoma dniami są wahania do 2 kg w górę i dół. Przywykłam do tego (jak nie "babskie dni", to za mało ruchu, to tyci za "dużo" na kolację, to trafią się np. imieniny - o 18.00 - a od tej godz. nie powinno się już raczej nic brać do ust - a tu nie wypada itp. itd. itp. ).
I tak wkoło Macieju...
znowu to samo
Znowu to samo - waga podskoczyła, bo przez ostatnie 2 dni ciągle coś jem i jem albo podjadam albo... Ale nie poprawię wagi na pasku - będę miała motywację żeby wrócić do "poziomu".
Pogoda doprowadza mnie do szału. Jest zimno, przelotne opady (dziś nawet był grad), a moja głowa od 2-3 dni momentami pęka. Taki ze mnie meteoropata! Prochy nie pomagają, a bez nich może się skończyć totalną migreną. Nie ryzykuję więc i wspomagam się p.bólowymi.
Trzymajcie się! Pa!
No i po urlopie
W czwartek wróciłam z Bulgarii. Podróż 2 dni samochodem okazała się wytrzymałościowo bardzo uciążliwa. No ale cóż, jakoś należało dostać się z powrotem do Polski.
Byłam w Sozopolu. Codziennie pogoda jak marzenie, kapiel w Morzu Czarnym, dużo zabawy w wodzie z falami, spotkania z meduzami, krabikami. Woda cieplutka - w porównaniu z Bałtykiem marzenie. Zasolenie duże, więc bez problemu pływałam żabką i na wznak. Żabką w Bałtyku nie wychodziło mi do końca (było na krótką metę) - kuperek ciążył mi do dołu. Tu nie było takich efektów. Na wznak pływam poprawnie i nie mam raczej problemów. Na plaży można było spokojnie bez obawy zostawić wszystko przy kocu i parasolu - nie trzeba było pilnować rzeczy. Moje dziewczyny czasami miały humorki, strasznie były dokuczliwe i upierdliwe, ale na szczęście trwało to krótko.
Nie ćwiczyłam, ale pływanie chyba zastąpiło ćwiczenia. Wróciłam do wagi sprzed wyjazdu - jest nawet nieco mniejsza. Fajnie. Najważniejsze, że odpoczęłam tak w ogóle (również od gotowania obiadów).
Żeby jeszcze sprawy osobiste układały się dobrze, albo lepiej niż teraz, byłoby fajnie, no ale cóż począć. Może przyszedł czas zmian... Pożyjemy, zobaczymy...
Czytając Wasze pamiętniki "zazdroszczę" co niektórym efektów. U mnie idzie to bardzo wolno i bardzo pragnę nie zaprzepaścić swoich "sukcesów" i nie zrezygnować, zapomnieć się przez "przypadek". Chciałabym wytrwać do końca zaplanowanego odchudzania. Mam czasami dni gorsze i nic mi sie nie chce, na niczym mi nie zależy - oby było ich jak najmniej albo wcale.
Czego na koniec Wam i sobie życzę :)
No cóż
Nie zmieniam na razie wagi na pasku - niestety u mnie wahania są dość spore. Znowu po kilku dniach waga (na czczo) poszła w górę. Ale odnotuję to dopiero po powrocie z rodzinnej eskapady do Bułgarii. I oby wróciła na 89,9. Będę sobie powtarzała i dbała żeby tak było.
Teraz cel: Bułgaria. Jutro raniutko wyjazd. Mieliśmy jechać do Chorwacji, ale niestety w ostatniej chwili nastąpiła zmiana planów. Chorwacja może będzie za rok. Oby! Mam tylko nadzieję, że jazda w "ciemno" nie będzie psuła mi humorku. Zawsze martwię się na zapas.
Oj dawno nie byłam na wyjeździe a już zagranica. Kiedyś były wczasy, potem dzieciaki 2 x kolonie (one wolą jeździć z nami - nie trzeba "tyle" chodzić, zwiedzać, zawsze coś wyproszą od nas na co mają ochotę, nie muszą się tak liczyć z kasą, jak z wydzielonego kolonijnego kieszonkowego).
Mam nadzieję, że po powrocie przeczytam u Was o sukcesach i może sama też będę miała się czym pochwalić.
Tyci mniej niż 90! Hurrra!
Jak się cieszę. Dziś rano (na czczo) waga wskazała 89,9 kg. Nareszcie poniżej 90!!! Mam nadzieje, że jutro też tak będzie! Jejku, cieszę sie jak dziecko. Jak "niewiele" mi do szczęścia trzeba...
27.07
Jak tylko jestem w domciu (czytaj: w zasięgu Internetu), to czytam co u innych, jak sobie dają radę i jakie osiągnęli sukcesy. To mnie motywuje.
U mnie waga przez ostatnie 3 dni ok. 90,7.
Staram się jeść rozsądnie; słodycze bywają. Ćwiczę co 2 dzień- postanowiłam tak do końca VIII. Wiadomo, że jak wyjadę z rodziną na "wczasy", to ćwiczeń raczej nie będzie. A teraz: zajrzę tu za 5 dni - znowu jadę odpoczywać na działkę.
19 VII
No nareszcie!
Dziś skończyłam cały zestaw a6w. Jestem z siebie bardzo zadowolona. Udało mi się dotrwać do końca. Ćwiczenia są skuteczne, ale czasami robiło się zbyt nudnie. Muzyczka w tle to jest to. Robiłam je dłużej niż zapisane 42 dni, bo miałam krótkie przerwy. Oczywiście przy mojej wadze efekty są widoczne wewnątrz ciała (wzmocnione mięsnie brzucha - czuję to); u innych może to być efekt tzw. "kaloryferka".
Teraz krótka przerwa i za 2-3 dni (np. 2-3 razy w tygodniu) będę robić dodatkowe ćwiczenia a6w, które utrzymają i poprawiają efekt a6w np. zestaw z 25 dnia. Podobno to podtrzymuje dotychczasowe "osiągnięcia".
Kto chce przeczytać o a6w może wejść na
http://wdziek.info/aerobiczna_6_weidera.html - opisane są ćwiczenia a w komentarzach pod ćwiczeniami można wiele się dowiedzieć o całj ideologii a6w. Pokaz ćwiczeń też jest na
http://kulturystyka.blogownia.pl/552/A6W.html
No cóż
No cóż - zmieniłam na pasku wagi zapis o 1 kg w górę - niestety (znów po weekendzie...). Mam nadzieję, że powrócę jeszcze do soboty do 91,3.