Witajcie.
Wczoraj niestety nie obyło się bez słodyczy :( Po owsiance na śniadanie byłam szybko głodna. Potem drugie śniadanie musiałam zjeść bardzo szybko. I znowu byłam głodna i skończyło się na batonie z automatu, bo już nic w pracy do zjedzenia nie miałam. Oczywiście miałam potem wyrzuty sumienia. Po obiedzie też byłam nienajedzona, wpadły daktyle, śliwki i sporo orzechów. Chyba za dużo tych kalorii było. Z aktywności też tylko krótki spacer i próbowałam robić deskę. Ale całe ciało mi drży. Jestem jedną wielką galaretą bez mięśni.
Czytałam, że niektóre osoby ograniczają węglowodany, podobno to pomaga w odchudzaniu. co sądzicie? Ale jak dać radę bez chleba? Po wczorajszej porażce owsiankowej dziś do pracy zabrałam tradycyjne kanapki z żółtym serem i pomidorem, chyba tym się najbardziej najadam. na obiad mam w planach spaghetti. W pracy dużo wody, mam też banana, jogurt i jakieś orzechy. Może jakoś przetrwam, choć widziałam, że koleżanki znowu kupiły jakieś drożdżówki do kawki, kocham takie rzeczy... Ciekawe czy się skuszę. Już słyszę te komentarze, że jedna drożdżówka w ramach II śniadania nie zaszkodzi...