Dzień 8
Jakoś przetrwałam ten dzień! Po 4h snu, z 2 małych dzieci, w tym 1 wymiotującym i noszonym na rękach w przerwach między drzemkami, a drugim znudzonym brakiem atrakcji :)
Pozytywne jest to, że po 8 dniach ograniczania diety, przestaję postrzegać to jako wyrzeczenie, a zaczyna się tworzyć nawyk i to jest fajne!
śniadanie: 1 kromka razowca ze schabem mojego autorstwa i 1/2 łyżeczki majonezu, 1 kromka białej bułki z pasztetem mojej teściowej i pomidorem
obiad: 1/2 miski zupy serowej, makaron razowy z pulpecikami z indyka w sosie pomidorowym
kolacja: zapiekane kanapki z wędliną z indyka i żółtym serem (moja miesiączkowa zachcianka)
Czuję, że dziś za mało piłam (wody, herbaty zielonej), bo coś mnie suszy na wieczór.
Muszę kupić baterię do wagi, bo nawet nie mogę zaktualizować paska (łudzę się, że jest co aktualizować :)) )
Dobrej nocy wszystkim walczącym o SIEBIE :)
Dzień 7 i początek 8 :)
Wczoraj nie było najgorzej, mimo kolejnego dnia spędzonego przy stole. Na obiedzie znalazł się jakiś kurczak (wprawdzie smażony, ale i tak lepszy od wieprzowiny) i wykombinowałam, żeby nie jeść rosołu, bo w zasadzie to sam tłuszcz :) Nadrobiłam 3 kawałkami ciasta (!) do kawy ehh Dziś rano przyszło wyjaśnienie tego dzikiego apetytu na słodkości - wcześniejsza miesiączka!
Wieczorem postanowiłam na głos (mąż był świadkiem), że rezygnuję ze słodyczy aż do Bożego Narodzenia! Zostawiam sobie furtkę jedynie na domową drożdżówkę ze śliwkami (sezon w pełni, więc nie mogłam się aż tak katować :) ), ale żadnych słodyczy z paczki, ciast z kremem, czekolady itp. Na szczęście wyczerpaliśmy limit rodzinnych okoliczności, więc i pokus będzie mniej (zostają tylko imieniny teściowej, ale będę dzielna!)
Noc mieliśmy pełną wrażeń - nasza 15-miesięczna córka zaliczyła pierwsze wymiotowanie, a rano powtórka z rozrywki, także ledwo widzę na oczy i mam górę prania. Druga córka kaszle jak stary gruźlik, więc zamiast do przedszkola, idzie dziś z mężem do lekarza... Uwielbiam sezon jesienny - najpierw mąż 2 tygodnie leżał w domu, mała miała zapalenie krtani, a teraz jeszcze druga córcia chora. A to dopiero pierwszy dzień jesieni :)
Byle do wieczora!
Pozdrawiam :))
Dzień 5 i 6 - przetrwałam :)
Wczoraj nie miałam już siły pisać listy spożytych posiłków :) Ale wczorajszy dzień był ok. Dziś dyspensa:
na śniadanie 2 kawałki rogala i nawet trochę pasztetu i pół plasterka żółtego sera (istne szaleństwo), standardowo kawa
obiad - odrobina zupy serowej, 1 ziemniak, 1 ogórek kiszony i porcja karkówki pieczonej (skoro wieprzowina, to chociaż pieczona, a nie smażona) - na urodzinowym obiedzie niczego poza wieprzowiną nie było :(
no i deser... 1/3 kawałka tortu (resztę oddałam córce na rzecz innych rodzajów ciasta :) ), 2 małe porcje ciasta (mimo, że małe, to i tak miały jakiś miliard kalorii)
kolacja: łyżka sałatki jarzynowej, plasterek pasztetu autorstwa mojej teściowej i pół bułki nadziewanej tuńczykiem z fetą i pomidorami
Uff jakoś przetrwałam ten dzień spędzony od 14.00 przy stole! Zmienia mi się podejście - pomyślałam dziś, że skoro już mam pochłonąć jakieś dodatkowe kalorie to wyłącznie w postaci potraw, które naprawdę mi smakują, a nie próbować wszystkiego po kolei, bo woła z półmisków :) a tak zazwyczaj jest na takich biesiadach. Na moją korzyść wyszło to, że ubrałam się w "swetrową" sukienkę - było mi ciepło i bardziej chciało mi się pić niż jeść :)) Także wypiłam jakieś 5 szklanek Muszynianki :)
Jeszcze tylko jutro powtórka z rozrywki i jakoś to będzie :) Byle do poniedziałku!
Dzień 4 zaliczony :)
Właśnie się zorientowałam, że już po 23.00, a ja się nie odmeldowałam. Ale jako właścicielka nowej firmy i marki, pracuję, gdy tylko mam czas, czyli np. gdy córcie śpią :)
Dziś na śniadanie 2 małe kanapki z razowca + sałata + wędlina z indyka + pomidor
II śniadanie: gruszka
Obiad: klopsiki z indyka z marchewką i pietruszką w sosie pomidorowym + ziemniaki + mizeria (z jogurtem naturalnym)
Kolacja - tarta z ciasta francuskiego z bakłażanem, cukinią, pomidorami i fetą. Tak się zainspirowałam Anią Starmach i jej przepisami, ale jakoś ciasto francuskie to nie moja bajka. Ale plus jest taki, że nie było kanapek i wędlin :)
Jutro planuję się trzymać dzielnie, bo oto nadchodzi weekend.... i rodzinna impreza z pysznym obiadem, domowym ciastem (przy którym te z cukierni wymiękają) do kawy i kolacją (stół zastawiony po brzegi). Daję sobie dyspensę na kawałeczek tortu i 1 rodzaj ciasta (a będzie min. 3).
Kiedy poznałam mojego męża, to wydawało mi się super, że ma wielką rodzinę, z którą się spotyka, biesiaduje itp., ale dziś wiem z jakimi wyrzeczeniami się to wiąże - moja teściowa świetnie gotuje i piecze genialne ciasta, oczywiście z tuczącymi kremami, masami, polewami itd. i trzymanie linii w takich okolicznościach przyrody graniczy z cudem. Mój mąż i jego siostry mają nienaturalną wg mnie przemianę materii, czego im strasznie zazdroszczę. Mi pozostaje odmawiać sobie wszystkiego... ehhh
Dobrej nocy!
3 dni za mną i zero słodyczy!!!
Dzisiaj rozliczam się za 3 ostatnie dni. Cała rodzina mi się rozchorowała i trudno o systematyczność, gdy wieczorem pada się z nóg :)
Ważne, że trzymam się postanowień!
Poniedziałek:
śniadanie: kanapka z razowego chleba+drobiowa wędlina+ogórek i obowiązkowo kawa z mlekiem 1,5% i cukrem, ale za to z cynamonem :) (nie jestem w stanie z tego zrezygnować, szczególnie przy aktualnej pogodzie)
II śniadanie: jabłko
obiad: zupa dyniowa i kurczak w porach (wg diety dopasowanej, z której korzystałam kiedyś, tylko indyka zastąpiłam kurakiem)
kolacja: tortilla z łososiem, cukinią i pieczonymi ziemniakami (udało się zjeść tylko kawałek, a mężowi wcisnęłam większość :) )
Wtorek:
śniadanie: 1/10 tortilli (tyle zostało z poprzedniej kolacji :)) 1/2 banana + kawa
II śniadanie: zupa dyniowa
obiad: dalej kurczak w porach + pomidor
kolacja: kanapka z chleba razowego z wędliną z indyka i ogórkiem + kiełbaska z grilla (wiem, kiełbaskę mogłam sobie darować, ale jej czas dobiegał końca, a nie lubię wyrzucać jedzenia i pocieszam się, że tłuszcz wytopił się na grillowej patelni)
Środa:
śniadanie: kawa (na nic więcej nie starczyło czasu :(
II sniadanie: 2 kanapki z razowego pieczywa z sałatą, wędliną z indyka i pomidorem (musiałam nadrobić :) )
obiad: dyniowa + kurczak w porach... wreszcie się skończyły!!! :) Przy chorym mężu, rocznej córce i samej nie tryskającej zdrowiem nie uśmiecha mi się gotować codziennie nowego 2-daniowego obiadu :)
kolacja: jeszcze przede mną :) w planach serek wiejski z ogórkiem + jabłko, bo miałam jeść 1 dziennie, ale średnio mi to wychodzi, bo wiecznie zapominam :) A obiecałam sobie trzymać się zasady: one apple a day keeps the doctor away! :)
Poza wymienionymi posiłkami piję wodę i obowiązkowo wielki kubek zielonej herbaty, a wieczorem melisa z pomarańczą. Tych napojów nie słodzę! :)
Nie trzymam się kurczowo jakiejś diety. Mam stare przepisy z "Dopasowanej" z Vitalii i planuję posiłki wg nich. Zauważyłam, że jak mam zaplanowane co zjem, nie ma pokusy, żeby skusić się na coś spoza listy. Wcześniej często zapominałam o posiłku, albo najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu, żeby coś zjeść i to kończyło się talerzem zrobionego na szybko makaronu z jakimiś tuczącymi dodatkami z żółtym serem w roli głównej :))
Podsumowując, najważniejsze, że nie jem słodyczy, mimo, że mąż ZDRAJCA miał mnie wspierać w tym niejedzeniu, a wcina słodkości przed moim nosem :) Dzisiaj patrzyłam, jak znikają kokosowe Pryncypałki, ślinka ciekła, ale zawzięłam się! Nie będę rezygnować przez jego brak silnej woli :))
Tyle na dzisiaj.
Wracam jak bumerang :)
Moja historia walki z kilogramami jest długa i kręta :) Ale daruję sobie opowieści o niej, żeby nie zanudzać :)
Aktualnie sytuacja wygląda tak: 70kg, brzuch, który po 2 ciążach żyje własnym życiem i który spędza mi sen z powiek. To właśnie on sprawia, że mam zły humor - wszystko jest za ciasne w pasie, a spędzanie całych dni na wciągniętym brzuchu to umiarkowana przyjemność.
Dlatego wracam do walki o siebie i dobry nastrój. Mój cel jest realny: 65kg. Trzeba się jednak zebrać w garść, zarzucić słodycze i jeść mniej, a częściej. W moim przypadku to powinno pomóc, bo nie jem niezdrowo, tylko ZA DUŻO.
Z ćwiczeniami będzie kłopot, bo ich nie znoszę. Ale postaram się powyginać ciało 2 razy w tygodniu. Jak mi to wyjdzie, zobaczymy :))
Będę zdawać relacje z tego co jem, szczerze i bez ściemy i czy ćwiczę. Dojdą pewnie też jakieś przemyślenia na tematy różne :))
Do dzieła!
Niech ten tydzień się już skończy...
Mam serdecznie dość tego tygodnia...
Mała zaczęła swoją przygodę ze żłobkiem... i chyba nie jest na to gotowa. Na pewno niegotowa jestem ja :( Łzy, stres i nieprzespane noce. Masakra! Oczywiście kończymy pierwszy tydzień niezłym katarem, więc dziś zostaje ze mną i się kurujemy (bo ja też jestem z lekka pociągająca).
Jedynie waga była dla mnie łaskawa - wreszcie coś drgnęło. Zakładam jednak, że to głównie przez stres.
Czeka mnie weekend pełen pogaduszek z dawno niewidzianą psiapsiółą, która przyjeżdża już dziś - to mnie pociesza.
Pozdrawiam Was gorąco i 3mam kciuki za dietowe efekty!
Stagnacji ciąg dalszy...
Waga stoi w miejscu, a ja nie pomagam jej się ruszyć. Ten tydzień nieco zaniedbałam, bo nie miałam czasu na przygotowywanie posiłków. Jeździłam rano z córką na adaptację do takiego klubiku dla dzieci, do którego będzie uczęszczać od lutego. A potem obiadki u teściowej, które dietetyczne nie są, także i tak się dziwie, że waga nie poszła w górę. Mam nadzieję, że powoli wrócę na dobre tory :) Jutro robimy sobie wolne z córunią i siedzimy w domu, także liczę, że dzień będzie dietkowy.
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu
Porażka!!! :(
Powinnam mieć na drugie porażka... :(
Grypa męża już prawie wyleczona, a wczoraj mnie coś wzięło i dziś znów łamie mnie i drapie w gardle. Żeby poprawić sobie nastrój i samopoczucie namówiłam mężulka na chińczyka :( Nawet pół nie zjadłam, bo już miałam dość... Ehh Jutro tylko jabłka i jogurt naturalny za karę!!!
Z dobrych wieści - chociaż waga stoi w miejscu, zmieściłam się wczoraj w spodnie sprzed ciąży. Wprawdzie boczki wylewają mi się elegancko, ale i tak się cieszę, że udało mi się zapiąć :) To mnie motywuje, by po takich wpadkach jak dziś, dalej walczyć o siebie...
Pozdrawiam weekendowo!
Nie dam się!!!
Po chwilowym porannym załamaniu, zawzięłam się i postanowiłam się nie poddawać. O! :) Stojąca w miejscu waga mnie nie zniechęci. Dziś w ramach walki o lepszy wynik wymieniłam mięsny obiad na barszcz ukraiński (na warzywnym wywarze, bez rama mięsa i tłuszczu, ale z fasolą, czyli białko było). Jutro powtórka z rozrywki .
Mam marzenie zobaczyć 6.. z przodu do końca stycznia... 3majcie kciuki, bo to byłoby coś
Zmykam poodpoczywać :)