Doszłam do momentu, w jakim jeszcze nigdy chyba nie byłam. Przestałam skupiać się na jedzeniu. Jem. Bo tak trzeba. W odstępach, regularnie, nie za późno. Miewam "grzeszki" i nie rozpamiętuję ich. Zjadłabym kawał pysznego tortu...ale zjem coś, co jest obrzydliwe do granic, bo zawiera buraczki 😑 i nie będę marudzić. I nie uznam, że to głupia potrawa, zmarnowany posiłek, że dieta miała być smacznie dopasowana ...a tu takie coś. Zjem. I zajmę się sobą. Życiem. Bo jedzenie to nie życie. Teraz widzę jaki miałam z tym problem ( może nadal mam, ale będę świadoma). O cudowny dniu. I druga rzecz...w duecie łatwiej... dziś zachęcę kogoś jeszcze. 😁 Po ostatniej próbie, gdzie były placuszki z otrębami i jabłkiem, których wychodzi na porcję całkiem sporo...poczęstowana koleżanka rzekła: " a tam... dałaś mi jakąś porcję jak dla Calineczki i mam żyć? I to obiad? Jadę do domu się najeść "
... kurtyna 😊
A najfajniejsze jest, że mimo wszystko chudnę. Szybciej, wolniej a do przodu...czyli w dół 😊 Miłego dnia życzę wszystkim 💚