Nie pisałam tutaj prawie od 2 lat. Przez ten czas było u mnie różnie, ale z jednego mogę być dumna - nie wróciłam do wagi która zmusiła mnie do zaczęcia walki z Vitalia - ponad 101kg. Już nigdy nie chce zobaczyć na wadze tego 100kg. Może to głupie, ale to jest dla mnie najbardziej wstydliwa liczba. 99 czy 98 już tak źle nie brzmi. Ważąc się pierwszy raz od jakiś 2 lat, nigdy bym nie powiedziała, ze zobacze 101kg. Szczerze mówiąc myślałam, ze zobacze jakieś 91 maksymalnie. Od dłuższego czasu największa liczba było 88… teraz sama chciałabym tyle zobaczyć. To ciekawe jak zmienia sie perspektywa podczas tycia.
Nie mam pojęcia ile wazę, bo niestety nie poradziłam sobie jeszcze ze strachem przed ważeniem. Myśle ze 97, 98kg. Nie wiem skąd u mnie ten irracjonalny strach zobaczenia cyferek na wadze, przecież niczego nie zmienia…
Przez ten czas zeszłam do wagi, której nie miałam na pewno z 3 lat. Dokładnie najniżej było 87,9 w lecie 2020 roku. Oczywiście nie mam już tej wagi i w między czasie trochę tyłam i chudłam. Znam mój błąd. Moim błędem jest 0-1. Albo poświęcam się w 100% albo hulaj dusza… I to hulaj dusza w tym roku niestety trwa długo, dlatego boje się zważyć. Boje się tego, ze ciagle gdy schudnę zaraz to tracę. Boje się tego, ze tak będzie ciagle. Utrzymywanie stałej wagi jest dla mnie czarna magia. Odkąd byłam nastolatka. Niektórzy mówią, ze trzymają wagę. Ja nie wiem co to znaczy „trzymać wagę”. Moja waga była od 50 kg do 101 kg. Nigdy nie miałam swojej wagi. Chciałabym żeby się to zmieniło. Chciałabym mieć kiedyś swoją wagę w której czuje się najlepiej. I tyć/chudnąc maksymalnie 3kg.
Więcej jutro po zważeniu.
Dzień 1