Pierwszy raz policzyłam ile kcal zjadam...
Cześć!
Od dłuższego czasu odwiedzam Vitalię. Nawet nie z chęci
schudnięcia, ot tak, po prostu. Świetnie się czyta wasze posty - bo
głównie odwiedzam pamiętniki, czytam forum z głównej.
Kiedyś już się
odchudzałam, miałam nawet tutaj swój pamiętnik. Fenomenalnie mi szło!
Jestem z tych którzy jak sobie postanowią to to realizują. I wtedy
pomyślałam - łał, chcę zdrowiej się odżywiać. I rzeczywiście, szło mi
świetnie! Smaczne, kolorowe potrawy, gotowanie na parze, centymetry
ładnie leciały, kilogramy pewnie też choć waga którą miałam mogła
okłamać nawet wariograf. Potem zmieniła się moja sytuacja, stwierdziłam
że w danym momencie nie odpowiada mi taki styl życia i wróciłam do
starych nawyków. Nie były bardzo złe, nie przepadałam za słodyczami -
rzadko zdarzało mi się zjeść więcej niż kilka cukierków czy pasek
czekolady, chipsów nie jadałam od podstawówki (i nadal nie jadam),
generalnie nie pijałam słodzonych napojów, raczej herbatę czy wodę w
bardzo dużych ilościach. Jadłam zawsze śniadania, wieczorem też się
jakoś specjalnie nie obżerałam (baaardzo rzadko). Byłam dość aktywnym
dzieckiem, kiedyś pływałam, tańczyłam, zdarzyły się sztuki walki,
wszędzie było mnie pełno, bardzo dużo się śmiałam, wiecie, taki typ
radosnej kuleczki. Bo mimo wszystko zawsze byłam grubsza - odstający
brzuch, budowa nóg to takie słupki - bardzo szerokie uda, grube kostki,
ręce zresztą też takie były, grube nadgarstki i palce, szerokie dłonie.
Co poradzić, przysadzista jestem. Ale zawsze wydawało mi się że się
akceptują. Tzn, ja wiem że się wtedy akceptowałam. Były przytyki w
podstawówce, potem chyba moja pełna figura się spodobała, w każdym razie
bardzo dobrze czułam się w swoim ciele.
A potem pojechałam na studia. To już ponad trzy lata w ciągu których bardzo wiele się zmieniło.
Jem
całkiem inaczej - zdarza się dwa posiłki dziennie, w tym jeden w
godzinach wieczornych, bardzo duży (najczęściej makarony/kasze/ryż -
chociaż staram się żeby były pełnoziarniste, ryż brązowy, przewaga kaszy
gryczanej nad jęczmienną, czasami wydziwiam (w pozytywnym sensie) z
kaszą jaglaną czy kuskusem). Do tego sos - często serowy, zaczęłam też
częściej korzystać z sosów z torebki, chociaż do nich zazwyczaj dokrawam
jakieś warzywa (marchewka lub cukinia, najczęściej). Często zdarza się
bolognese do makaronu, kawałki kurczaka w różnych sosach, do tego (za
mało niestety) warzywa. Nawet kilka razy w tygodniu zdarza mi się
wędzony łosoś czy inna ryba. Do tego mnóstwo jaj (na tydzień) -
jajecznica na szynce, albo cebuli (cebuli zawsze jest dwa, trzy razy
więcej niż jajek więc to raczej cebula z jajkiem niż jajko z cebulą).
Generalnie nie jest źle, ale wiem że jem za dużo w jednym posiłku, do tego za późno.
I
od czasu pierwszej sesji jem stanowczo za dużo czekolady. Zawsze milka
czekoladowa, czasem z orzechami. Nie bawię się z ciastkami, i innymi
słodyczami, ale ta czekolada towarzyszy mi stanowczo za często.
Co
innego się zmieniło? Prócz dwóch semestrów w-fu które już minęły
brakuje mi aktywności fizycznej. Dużo nauki, dużo siedzenia w necie -
prowadzę teraz żenująco siedzący tryb życia.
Jak napisałam - jak
chcę to potrafię. Ale ja nie chciałam! Bo zawsze było mi dobrze w moim
ciele. Tylko nagle spostrzegłam że brzuch to nie tylko ten tłuszcz na
dole który chowałam za wysokim stanem. Teraz mam mnóstwo tłuszczu od
piersi do talii! Kiedy to się stało? Jak to się stało? No ludzie!
Zaczęło się na pierwszym roku, apogeum miało miejsce w ubiegłym
semestrze. Wyobraźcie sobie - nie było już w-fu, niby uczyłam się do
sesji, nie wstawałam od biurka i nagle w przeciągu trzech miesięcy
przytyłam ponad 15 kilo (tak na oko). No ludzie, pierwszy raz w życiu
puchły mi stopy! Buty były za małe, czułam się okropnie. Przecież tak
szczyciłam się tym że - mimo że grubiutka - to wagę mam niezmienną od
lat, że te 75 kg to takie akurat dla mnie (mój wzrost to niecałe 160 cm,
ale naprawdę nie wyglądałam źle. Byłam bardzo nabita, poza tym mam
bardzo rozbudowane mięśnie. Oczywiście miałam nadwagę i jej świadomość,
ale moje wyniki krwi były perfekcyjne, poza tym mój wygląd też nie
wskazywał na tyle. Jedyne co mi się nie podobało to grube łydki i
ramiona, reszta była akceptowalna. A, i za mały biust w stosunku do masy
ciała. Nadal się martwię, bo biust mam ekstra, co będzie jak schudnę i
zniknie? :( )
I wtedy przyszło orzeźwienie. Przyszły wakacje,
ruszałam się sporo, waga zeszła o jakieś 5 -9 kg. Czułam się już dużo
lepiej chociaż nadal miałam nadmiar tłuszczu (ta talia, wewnętrzna
strona ud, ramiona...). Znowu zaczął się semestr. Bardzo zaangażowałam
się w życie studenckie, mam sporo pracy na uczelnię, i jakoś... znowu
się zaczęło.
Co do tematu. Tak sobie czytałam o tych kcal na
forum. Zawsze uważałam że kcal jak kcal, zależy co jem. Nigdy nie miałam
wyrzutów sumienia z powodu talerza warzyw czy nawet owoców. Dobra
pieczeń, świetnie przygotowane mięso - cudownie. Ale opychanie się
chlebem? Puste kalorie? Nic "racjonalnego" przez cały dzień? No dzisiaj
tak zrobiłam. Można nawet powiedzieć że jadłam z nudów. Ludzie, tyle
pracy a ja z nudów jadłam. Może stres trochę to pogłębił, pewnie tak.
Ale z ciekawości weszłam na "ilewazy" żeby tak dla siebie się
zorientować. I muszę wam powiedzieć że jestem w ciężkim szoku. Bo wiecie
ile zjadłam?
Plus minus 4 387 kcal.
Jak ja to
zobaczyłam... Znowu czuję przełom. Znowu chcę. I wiem że jak ktoś będzie
patrzył to będzie lepiej. Więc proszę o pomoc. O wsparcie. O świadomość
że jest ktoś kto w razie czego kopnie mnie w tyłek. Albo pochwali za
stracony kilogram. Powie jeśli będę robiła coś głupiego i ustawi mnie do
pionu jeśli stwierdzę że jednak już dość.
Potrzebuję wsparcia. Czy mogę na Ciebie liczyć?