mam 19 lat. od lipca tego roku jestem szczęśliwą mężatką. szczęśliwą? ...
no.. nie do końca.
przez dwa poprzednie lata męczyłam się z operacjami wykonywanymi w celu wydłużenia prawej kończyny dolnej. było to bolesne doświadczenie, ale suma summarum doszłam w końcu do końca. wtedy to weszłam na wagę, po 2 latach wegetowania, nie ruszania się w ogóle, bo przyznajmy szczerze: z wielką metalową śrubą nie było to łatwe, jeszcze do tego cały czas leki przeciwbólowe...
zasypiałam, jadła, znowu szłam spać.
nic więc dziwnego, że waga pokazała: 119 kg.
mimo tego ogarnął mnie strach. poczułam się brzydka, ciężka. miałam ochotę zjeść WSZYSTKO.
ale mówię tutaj o mojej maxymalnej wadze.
wcześniej także nie byłam szprychą.
przed operacjami ważyłam 100 kg.
ponad 100 kg.
wyglądam jak kulka. ruszam się jak słoń.
wagę 70kg osiągnęłam już w podstawówce. mama nigdy mi nie żałowała. a może powinna.
po śmierci mojej siostry w 2007 roku, byłam wtedy w 6 klasie załamałam się kompletnie. jadłam, spałam, jadłam itp. cudem ukończyłam szkołę.
w 2 klasie gimnazjum poznałam dziewczynę, nazwijmy ją Sara. nie była chudzinką, więc dobrze czułam się w jej towarzystwie. ale po powrocie do domu znowu dopadały mnie koszmary. wyrzucałam sobie, że siostra zginęła przeze mnie. było okropnie.
poszłam do psychiatry, dostałam proszki. byłam spokojna. senna. otumaniona.
spałam, jadłam, spałam.
kaplica.
nie wiem jak to się stało, że dobiłam do tak monstrualnej wagi.
ale mam zamiar pozbyć się tłuszczyku.