Samiec zebrał ekipę i pojechał
na drugie wakacje. Ma to być tygodniowy spływ kajakowy. Ja odmówiłam swojego
udziału. Wkurzyło mnie to, że organizatorką jest Panna M, niespełniona miłość a
obecnie wielka przyjaciółka Samca, która egzystuje w naszym związku od samego
jego początku, i z którą emocjonalnie jest wyraźnie bliżej niż ze mną. No i
jeszcze to, że na wakacje ze mną założył dużo niższe fundusze niż na wakacje z
nią.
Wielokrotnie mówiłam mu o tym, że o Pannę M jestem zazdrosna. W odpowiedzi
słyszałam że nie powinnam zazdrościć bo… to taka wspaniała osoba i powinnam ją
bliżej poznać.
Nie spodobało mi się zachowanie Samca. Uznałam, że rani moje ego, nie liczy się
z moimi uczuciami, ja sama jestem dla niego totalnie nieważna, mój kobiecy
honor cierpi i w ogóle facet to świnia, a ja jestem beznadziejna, bo przecież
gdybym była wspaniała to takie sytuacje nie miałyby miejsca. Międliłam problem
w głowie długie godziny, obwiniając Samca i tę cholerną Pannę M.
Zadzwoniłam do przyjaciółki i streściłam jej sytuację.
- Świnia! – zawyrokowała przyjaciółka bez namysłu.
Poczułam się wreszcie zrozumiana, a to otwarło mi drogę do podsumowania
wszystkich samczych świństw z ostatnich trzydziestu dni, rozklejenia się jak
stary but na deszczu, wypłakania przyjaciółce wszystkich żali, a następnie
zakupu i samotnej konsumpcji trzech piw celem uspokojenia rozedrganych emocji.
Oraz oczywiście wyjedzenia z lodówki wszystkiego, co dało się wyjeść – zupełnie
świadomie likwidując w ten sposób ogromny ból duszy spowodowany samczymi
świństwami.
No bo jak tu nie żreć?!?!?!
WRÓĆ TO TEMPO!!!!
To nie Samiec mnie wkurzył tylko JA wkurzyłam się na Samca. To JA – na podstawie
doświadczeń z całego życia oraz posiadanych przekazów społecznych – uznałam że
powinnam się zezłościć. Ale co takiego właściwie się stało? Przecież nikt mnie
nie bije, nikt mi pieniędzy nie zabiera ani nie ogranicza wolności. Nikt mi
nawet samczego towarzystwa nie zabiera, bo i tak po ostatnich wakacjach miałam
Samca dość na co najmniej miesiąc. Nikt mnie również nie pozbawił możliwości
wyjazdu na wakacje – bo takowy już zaliczyłam (i wzięłam z tego wyjazdu to co
chciałam) a i myślę gdzie by tu jeszcze…
Ale że co? Że babski honor? A co właściwie mi w tym przypadku ten honor da?
Najem się nim albo ubiorę w niego? Przecież to abstrakcja!
Albo co? Że powinnam wpłynąć na Samca żeby ją w dupę kopnął? Nie mamy wpływu na
drugiego człowieka. Możemy mówić tylko o swoich uczuciach w związku z sytuacją,
ale nie zmienimy wyborów innych ludzi.
Dlaczego oddaję władzę nad swoją duszą Samcowi? Przecież mogę sprawę olać. Co
ma się stać to się stanie, i choćbym się rzucała jak ryba na patelni to na
zmianę człowieka nie wpłynę. A manipulacji nie uznaję, bo to do niczego dobrego
nie doprowadzi. Więc po co się wściekać?!?!?
Kiedy to przemyślałam, poczułam spokój.
Tylko my sami mamy wpływ na nasze myśli. Zmieniając myśli, zmieniamy emocje.
Szklanka zawsze może być do połowy pełna albo do połowy pusta.
Gdzieś tu dobrnęłam do rafy, o którą się zawsze rozbijałam – żeby NIE STŁUMIĆ
TYCH EMOCJI, ale je przepracować. No bo POCZUŁAM ZŁOŚĆ. I to ogromną.
Zastosowałam stary schemat – obwiniłam za swoje emocje kogoś innego i zrobiłam
z siebie ofiarę, pieczętując to jeszcze telefonem do przyjaciółki. I
rozładowałam napięcie opróżniając lodówkę.
Mój kolega mawiał, że jego babcia mawiała: „pamiętaj dziecko, byle kto cię
wkurzyć nie może”.
Jeśli więc zastosuję strategię babci kolegi i nie pozwolę manipulować swoimi
emocjami?
Co mi da rozpamiętywanie w nieskończoność takiego a nie innego zachowania
Samca?
Czuję złość, coś z tą złością mogę zrobić.
Przede wszystkim, pod tą złością i zazdrością leżą moje doświadczenia z
dzieciństwa, kiedy często ignorowano moje prawdziwe potrzeby i nie czułam się
dostatecznie ważna dla rodziców (co potrafi nabroić dziecko czujące się niedostatecznie
ważne to moje ciotki do dziś opowiadają hahaha). To te wewnętrzne dziecko
wylazło teraz i płacze, bo znowu nie było najważniejsze, a tak bardzo tego
potrzebowało. Mądrzy ludzie mówią, że jak sama siebie obdarzę kochającą uwagą,
to nie będę jej sępić od innych.
Zaraz potem jest przekaz społeczny: jeśli facet nie skacze dookoła ciebie jak
królik to świadczy o tym że jako kobieta jesteś niepełnowartościowa. Musisz
mieć faceta na własność. Inaczej to porażka. Tylko jak można sobie przywłaszczyć
kogokolwiek, szanując swoją i cudzą wolność?
Że co? Że ona mi go zabiera? Jeśli między dwojgiem ludzi coś jest nie teges
(tak jak między nami), to zawsze się znajdzie jakaś ona albo jakieś coś, na
które można zwalić winę, która tak naprawdę leży tylko w związku.
Zrozumienie tego, co wyzwala moją złość, przyniosło mi sporą ulgę.
A jeśli nadal tak bardzo sytuacja mi nie odpowiada, to przecież zawsze mogę
próbować szukać innego faceta. I tu się pojawia miejsce na fajne pytanie: co
mnie przy Samcu trzyma? I czego ja od związku oczekuję?
Jeszcze wczoraj czułam się biedną ofiarą perfidnej Panny M i wstrętnego Samca,
i czułam ogromną bezsilność, bo miałam świadomość, że nie mam większego wpływu
na sytuację, mogłam co najwyżej im złorzeczyć. Po przeramowaniu problemu po
pierwsze bardziej jestem świadoma swoich odczuć, potrzeb, myśli i emocji a
także źródeł tego wszystkiego a po drugie stworzyłam sobie przestrzeń do samodzielnego
zadbania o swoje potrzeby i poszukania odpowiedzi na pytanie „czego potrzebuję”
i „jak mogę to otrzymać od życia”.
Złość ciągle jeszcze żarzy się we mnie odrobinę. Ale to już nie jest taki pożar
złości jak wczoraj! Czuję znacznie większy spokój. Zadziwiające, ale czasem
jeszcze próbuje we mnie zapłonąć iskierka społecznego przekazu: „jeśli facet
nie jest twój na własność to znaczy że jesteś beznadziejna”. Niesamowite, jak
bardzo to we mnie siedzi… Dlaczego?