Rozdział I
Chudnę.
8 miesięcy = -17 kg.
Myślę, że każdy z Was kojarzy najadanie się na zapas, wielką ucztę dzień przed, bo od jutra zabieram się za siebie, dieta i ćwiczenia. To dzisiaj należy mi się uczta. Niestety u mnie bywało tak, że takie uczty trwały kilka, kilkanaście dni z rzędu, bo owszem na drugi dzień zaczynałam się odchudzać, ale trwało to maks do wieczora. Tym razem tak nie było, tym razem nie było uczty pożegnalnej, która miała zwiastować zmianę wszystkiego na lepsze.
Myślę, że każdy z Was kojarzy wielkie plany, listy, zakazy, od jutra będę robić tak i tak, a tego i tego nie będę robić. Oj ile ja takich list miałam, za każdym razem wypisane punkt po puncie, np. od jutra minimum 20 minut ćwiczeń, same zdrowe posiłki, bez podjadania, chudnąć 1 kg tygodniowo, do miesiąca x ważyć y kg. Tym razem tak nie było, nie było planu, nie było listy z zakazami i nakazami.
To jak było? Nie było wielkiego przejścia na dietę z ćwiczeniami. Nie było planu działania. Przede wszystkim nie było zakazów i nakazów. Oczywiście był impuls, że zmieniam coś. W teorii wiedziałam, że wystarczy deficyt kaloryczny, mogę jeść wszystko, tylko trzymać deficyt. Oczywiście wiedziałam o tym od dawna, ale do tej pory brałam wszystko, albo nic. Albo dieta na 100 %, albo obżarstwo na 100 %. Jak próbowałam racjonalniej podchodzić to zawsze (wcześniej lub później) popłynęłam. Teraz potrafię jeść wszystko i nie popłynąć. Nie ma dla mnie rzeczy zakazanych, nie ma tak, że jem tylko zdrowe rzeczy. Jem smacznie, jem to co lubię, jem wszystko. Jednocześnie czytam składy, wybieram zdrowsze rzeczy, dużo warzyw, ale wszystko ma mi smakować.
Zmieniło się dużo, przede wszystkim w mojej głowie. Myślę, że każdy z Was miał tak, że trzymał się diety, ale naszła go ochota na coś zakazanego na jakiś ‘grzeszek’, ale jak się zjadło ciastko to często na jednym się nie skończyło, a później się popłynęło i jadło się wszystko bez umiaru, bo teraz już ta cała dieta i tak nie ma sensu. Ja tak miałam nie raz. Teraz tak nie mam. Jak mam na coś ochotę, taką typowa zachciankę to najpierw myślę czy na pewno chce to zjeść, jeśli tak to zjadam i tyle, ciastko, albo dwa, cukierki, kabanosy, no można tu wstawić wszystko. Zjadam i tyle i żyję dalej. Nie mam wyrzutów sumienia, nie myślę o tym w kategorii grzechu.
Wszystko to sprowadza się do tego, że nauczyłam się jeść intuicyjnie, a w zasadzie to ciągle się tego uczę. Ja od zawsze chciałam potrafić jeść jak normalny człowiek, chciałam nie być uzależniona od jedzenia. Wiem, że zaburzenia odżywiania zostaną ze mną na zawsze, ale teraz staram się nie myśleć obsesyjnie o jedzeniu. Najbardziej cieszę się, że praktycznie wyeliminowałam jedzenie emocjonalne. Jedzenie nie jest już moim pocieszaczem, nagrodą. Chociaż w trudnych momentach życiowych mam ochotę się po prostu nażreć, na początku była to szczególnie silna ochota, teraz takie myśli zdarzają się bardzo rzadko, staram sobie inaczej radzić z emocjami. Nie jest tylko kolorowo, muszę się pilnować, ciągle walczę o lepszą wersję siebie.
Oczywiście całej tej zmianie towarzyszyło całe mnóstwo prywaty, to co się działo w moim prywatnym życiu miało ogromne znaczenie i przyczyniło się do tego, że jestem teraz w tym miejscu. Dobre i złe rzeczy, to wszystko ukształtowało moją zmianę.
Jestem dumna z siebie, jestem cholernie dumna!
CDN.
Pozdrawiam Was ciepło!