Młodsza Siostra (ms): Stara, ubyło Cię.
Ja: no trochę
MS: zmniejszasz etotycznie użytkową powierzchnię?
Ja: nie, zagęszczam.
MS: aaaa, kompresja danych do pliku Pokusica.rar
Zabiła mnie 😂😂😂
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (41)
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 24664 |
Komentarzy: | 275 |
Założony: | 19 lipca 2012 |
Ostatni wpis: | 21 grudnia 2019 |
Postępy w odchudzaniu
Historia wagi
Na dobry humor? Młodsza siostra
Młodsza Siostra (ms): Stara, ubyło Cię.
Ja: no trochę
MS: zmniejszasz etotycznie użytkową powierzchnię?
Ja: nie, zagęszczam.
MS: aaaa, kompresja danych do pliku Pokusica.rar
Zabiła mnie 😂😂😂
Jedna z nas, jak wyczytalam, dziś świętuje przejście z otyłości do nadwagi. Powód do świętowania nader konkretny. Mnieszy sikces świętuję ja. Na wadze dziś pierwszy raz od wieków mniej niż 110. Odtańczyłam dziki taniec nad wagą bo od najgorszej wagi mohego życia dzieli mnie już 10kg. Jest dobrze, nie jest bosko ale jest dobrze. Więc uśmiecham się do siebie nad szklanką lodowatej wody z cytryną i miętą.
Czy tylko ja mam takie wrażenie czy tyje się w tempie Bolta a zrzuca tonaż wolniej niż żółw z Galapagos? No druga bajka, że moje ograniczenia co do słodyczy się zluzowały. Wszak sezon lodowy się zaczął.
ale do przodu. Notuję tylko spadki o minimum 500g. Wzrostów nie chcę widzieć, chociaż ważę się codziennie. Wiem, że część tych spadków to woda. A w temacie wody: co sądzicie o veronii alkalicznej z pH 8 z selenem i cynkiem? Pić czy nie pić zamiast mineralnej? W smaku jest nieciekawa ale minerały ma na dobrym poziomie dla niskosodowców a z moim ciśnieniem to wskazane by obniżać sód.
Stała, stała, rosła, stała i.... spadła. Już traciłam nadzieję ale weszłan rano na nią. I jest w końcu minus. Bez rewelacji ale jest. Za to nadzieja wróciła. Coraz bliżej 100.
Listonosz z zastępstwa i NO-TIME
Narzekałam na mało czasu? No to mam go jeszcze mniej. Już 3 dni nie byłam na spacerze, bo nie było kiedy. Aloe dziś się odrobię i pójdę. Muszę iść bo mi z bólem stracone 2kg odrośnie a tego byśmy nie chcieli. Ale za to sobota... ahh sobota będzie dla nas. Najpierw mam w planie umyć to piekielne okno w sypialni. Potem o9garnę trochę podwórko po zimie. A wieczorem... Będzie T. Będzie kino, bez popcornu :) będzie spacer. Będzie dobrze. I tylko dzienna zmiana w niedzielę i pobudka o 4 rano już mnij mi się podobają. Ale co mi tam, przeżyję.
Złamałam ostatnio deskę do prasowania. Nie pytajcie jak. Złamałam i już. A jako człowiek NO-TIME zakupy zrobiłam online. I dziś siostra siedzi w domu cały dzień żeby packę odebrać. I co?: I gó.... znaczy awizo. Bo "listonosz jest z zastępstwa". To takich nie obowiązuje doręczanie przesyłek? Po delikatnej wymianie zdań z panią z placówki pocztowej jednak udało się "listonoszowi z zastępstwa" doręczyć mi paczkę.
Prawie 1 kg za mną. Dobrze jest. Staram się nie objadać. Co akurat po zmianie pracy problemem nie jest - zwyczajnie nie mam czasu jeść. O na przykład ostatnio: nocna zmiana od 18 do 6 - za całą noc ugryzłam kawalątek chałki. Ja wiem, gluten, cukier, węglowodany... Ale to był dosłownie gryz, słownie jedno ugryzienie. Po powrocie do domu padłam na pysk i zjadłam dopiero koło 14 naleśnika z dżemem i to by było na tyle za cały dzień. Niezbyt zdrowo ale naleśniki już były a ja miałam 1h na pobudkę i doprowadzenie się do stanu używalności przed randką. Po powrocie do domu - łóżko i pobudka o 4:20 bo zmiana dzienna. Tu już ciut inne żywienie: 120g chleba, 2 plasterki szynki, 2 łyżki sałatki (niestety makaronem białym), 1 jajko i sok pomarańczowy świeżo wyciskany. A na wieczór jajecznica z 2 jajek i 50g chleba.
Zdaję sobie sprawę, że regularne posiłki są ważne, ale w moim przypadku to nierealne. Praca recepcjonistki wiąże się z nieregularnymi zmianami po 12h każda więc nie da się wycyrklować stałych godzin posiłków, bo jednego dnia wracasz do domu o 6 rano a o 18 musisz już być w pracy, albo wracasz o 18 i na 6 do roboty. Przerwy w pracy są o 10/22 a potem to już tylko 5minutówka. A jak jeszcze wpadnie wyprawa do Brna to w ciągu 24h mam śniadanie i kolację i tyle. Pewnie ta nieregularność ma wpływ na wolniejsze efekty, ale staram się nie wpadać w szał obżarstwa po powrocie do domu. zjadam coś, żeby nie zasypiać na totalnego głodomora bo inaczej wstanę i zjem lodówkę razem z drzwiami.
Kupiłam wagę 3 dni temu. Nie żadne cudo za miliony monet co to wyliczy % tłuszczu, mięśni i samozaparcia. Zwykłą wagę cyfrową. Ustawiłam w idealnie wypoziomowanym miejscu (tak, sprawdziłam poziomicą i zaznaczyłam na podłodze gdzie stawiać) i wchodzę. No dobra, jest 114,9. Dziś rano staję i... 113,4. No i się zastanawiam czy waga kłamie czy to Matka Natura tyle ze mnie zdjęła? Bo półtora kilograma w 3 dni to niemożliwość.
Za to wczoraj zrobiłam porządki w szafie. Wygrzebałam z niej jeansy sprzed roku, 2 i sprzed 5 lat. Poukładałam od najmniejszych do największych. W największe się wbiłam bez trudu, kolejne tak no, następnym brakuje 3 cm. Do najmniejszych... nawet nie myślę...
Tirówka, matka natura i Atywia
Oficjalnie oświadczam, że zostałam tirówką Mój facet jest kierowcą takiegoż samochodziku i właśnie wróciłam wczoraj nad ranem z krótkiej trasy. Droga z poziomu kabiny tira wygląda zupełnie inaczej. Moja wyprawa podsumowana została przez siostrę zdaniem: "no i dorobiliśmy się tirówki w rodzinie". Młodsze rodzeństwo nigdy nie zawodzi...
Od jakiegoś czasu, jakieś 3 miesiące, łykam sobie trutkę na bociany w postaci Atywia Daily. Wszystko pięknie, ładnie. O dziwo, nawet ochota na podjadanie jakby mniejsza, czekolada nawet może zacząć czuć się przy mnie bezpieczniej a libido nie spadło. Ale żeby nie było zbyt sielankowo to pierwsze 2 krwawienia z odstawienia jak w zegarku pojawiły się 24h po pierwszej pigułce placebo. A teraz już 3 za mną a matki natury jak nie było tak nie ma. Brzuch nieco obrzmiały, uczucie, że to już zaraz jest, tylko samej zainteresowanej nie widać. Zastanawiam się, czy to tak może być czy jednak pójść do doktorka?
Znów...
Nie wiem, nie konsultowałam się z lekarzem psychiatrą ale analizując swoje ostanie 3 lata z życia mam poważne podstawy, by uznać, że zawarłam bliską znajomość z koleżanką depresją. w skrócie: mama się mi pochorowała, ciężko. Męczyła się już z POCHP jakiś czas. Na standardowych badaniach wyszło, że poza tym znalazła sobie kolegę - nowotwór płuc. Powiem tyle - koszmar. 1,5roku pustych nadziei i bezsilności. A na koniec tego dramatu, kiedy przyszło spać w szpitalu na krześle bo, jak stwierdził lekarz, liczymy już godziny, nie dni, wracam skonana do domu a tu co?: Mój towarzysz życia kończy pakować mi walizki. "Bo ty już dla mnie nie masz czasu". Noż, uwa. Trochę wsparcia po 8 latach byłoby lepszą opcją. I tak po 8 latach wróciłam do rodzinnego domu. A 2 tygodnie później pożegnałam mamę. Załamałam się. Totalnie. Przez 2 miesiące wstawałam z łóżka tylko po to żeby coś zjeść i skorzystać z łazienki. Ale urlop się skończył, trzeba było wrócić do pracy. Ale dołek się nie skończył. Zjadłam go, chciałam zasypać żarciem. i Tak w kolejne 1,5 roku z 81kg zrobiłam 120. Trzeba przyznać, że do czego, jak do czego ale do tycia to ja mam talent.
Do pełni władz umysłowych dochodziłam kolejny rok. Tyle zajęło mi zaprzestanie myślenia o tym jak zawiodłam mamę, o nieprzyjemnych słowach, o tym czemu zawalił si8ę mój związek i że przecież bez niego ja już jestem sama.
A potem skomentowałam jakiegoś posta a w odpowiedzi odezwał się jakiś facet. Od słowa do słowa, a od słowa do kawy. A od kawy do spaceru. Nie, nie zaakceptował moich gabarytów, nie umieścił na szczycie listy najpiękniejszych kobiet na świecie i na ołtarze też nie wyniósł. Włożył za to buty sportowe, złapał za rękę i pociągnął za sobą. Nie od razu, chwilę to trwało zanim, jak to nazwał "spodobała mu się ta Pokusica mentalnie, bo nad tą fizyczną to sobie dopiero popracujemy". Nie JA popracuję tylko MY. No i jakieś 5 tygodni temu się zaczęło. Znów unikam czekolady, znów nie żrę w MD, i ogólnie MŻ. I więcej się ruszam. Bo każdą randkę zaczynamy 6km spacerem. Bo na nocnej zmianie (recepcja) odrabiam się szybko i lecę na bieżnie na 2 godzinki, w ratach ale idę.
I tym sposobem powoli ale znów w dół - ze 120 do 115,4.
I wiecie co? Ja wcale nie wiem, czy T. to nowy towarzysz mojego życia. Mam wątpliwości. Ale jako motywator i "kat personalny" w moim przypadku działa.
TYm razem mam cel -30. Potem pomyślę.