Dzisiaj powtórka. Na śniadanie i obiad to samo co wczoraj. Obiady zawsze gotuje na dwa dni. Jutro na obiad stworzyłam pyszna sałatkę ze smażona karkówka, a do niej mam sosik majonezowo - jogurtowy z czosnkiem 😍😍😍😍😍. W smaku będzie to taki kebab bez bułki. 😀. Nadal idę do przodu. Nawet mnie na słodkie nie ciągnie. Dzisiaj znowu nie dojadlam gołąbków, bo jednak była to zbyt solidna porcja. Ale mój mąż wciągnął jak zły 😀. 2 gołąbki mam zamrożone, w razie czego wyciągam i obiad gotowy, razem z policzonym makro 😀😀
Mega się cieszę, że pracuje w małej firmie, bo nikt się nie krzywił że jadlam na śniadanie jajka z majonezem 😂. Dobrze być na tej diecie razem z mężem. 🥰
No w sumie to jest git. Dzisiaj byłam w pracy więc śniadanie obiad jadłam tam.
Na śniadanie miałam sobotni zestaw, kropka w kropkę to samo.
Na obiad dwa giga gołąbki z kapustą, mięsem, pieczarkami i cebulą w sosie pieczarkowym na śmietanie 30 z masłem. Obłędnie pyszne, ale zjadłam tylko 2/3 porcji. No nie dałabym rady więcej.
a na kolację wpadło na szybko 60g orzechów z nutlove o smaku fromage z camembertem. Cieszę sie, że to tak mało objętościowo było, bo nadal gołąbki się trawią ;)
obiad : wątróbka drobiowa smażona na oleju z cebulą + ogórek kiszony
kolacja: 2 kromki chleba białkowego, pół gołąbka keto, śledzie w occie, papryczki z serkiem.
Poniosla mnie fantazja, kupiłam kilogram śledzi i musiałam je jakoś zamarynować. Więc wymoczylam, zrobiłam zalewę octowa bez cukru i wsadziłam w słoiki.
Dzisiaj miałam dzień stania w garach. Jajka na jutro ugotowane, gołąbki na dwa dni zrobione. Do gołąbków zamiast do środka dać ryż, dorzucilam cebulę, pieczarki i jajko żeby się "ścisnęło". Śniadanie na minus. Parówki trzeba było dojesc, a bardzo nie chce żeby moje keto to były parówki, boczek i kiełbasa. Dla mnie wtedy jest za ciężko. Jutro idę do pracy więc będę pakować pudełka, bo śniadanie jem o 10, a obiad o 14, czyli muszę brać dwa pudełka.
Drugi dzień jest całkiem ok. Postanowiłam zważyć się za miesiąc. Stary ważył się dzisiaj i wczoraj, i spadł mu kilogram. Ja wiem, że to sama woda, ale jego motywuje ;)
Dzisiaj dzień 1 kolejny w moim życiu. Tak wiem. Teraz te walkę podjęłam z mężem. Założyłam sobie keto, bo lubię ten styl zywienia, a że mam problemy z jedzeniem, keto jest dla mnie łatwiejsze. Przy diecie keto praktycznie zawsze się najadałam i nie mialam wyrzutów insuliny, nie mam też napadów wilczego głodu. Na keto nie przeraża mnie, że coś jest smażone albo ma majonez. Nie przeraża mnie bita śmietana ze słodzikiem. Na keto można zjeść deser, a w mojej głowie przy "zwykłej" diecie nie można. Jak już zjem jedna rzecz spoza listy na zwykłej diecie to wszystko już ch.. w bombki strzelił.
Na śniadanie to co widać 😀
Potem zapchalismy się orzechami, bo coś tak było nam głodno, ale nie na tyle by zjeść obiad.
Na kolację frytki z karkówki z sosem czosnkowym, cukinia z patelni, połowa camemberta i warzywa. Bilans zakończony z wynikiem 2500 kcal.
Zdecydowanie mogłam dać więcej cukinii, a mniej surowizny. Cukinia była pyszna 😀.
Mężu całkiem zadowolony z pierwszego dnia. Lodówka zamknęła się o 17.00, teraz pora trawić. Przez obowiązki domowe i wszechobecny deszcz, nie zrobiłam dzisiaj jakiejś super aktywności fizycznej. Jutro czeka mnie ogarnianie jedzenia na przyszły tydzień. 🙈 A od poniedziałku pracka. Dobrze, że w piątek święto.
W lodówce mam awaryjnie śmietanę 30 i mascarpone jakby mnie coś przypylilo na słodkie. Usunęłam swoje poprzednie wpisy, bo nie chce czytać swoich porażek po 14 dniach czy po miesiącu.
Mam w sobie ten wewnętrzny głod, ktoś kto kiedykolwiek miał jakiekolwiek zaburzenia odzywiania to wie o czym mowa. Chociaż nie jestem głodna. To, że mój mężu jest razem ze mną na diecie jest super. Postanowiłam, że będę mu mówić jak będzie mi ciężko. Żeby mnie motywował i rozmawiał ze mną o tym.
A to pisanie to moja forma terapii.
Skad się wzięły u mnie zaburzenia odżywiania? Oczywiście, że z domu. Moja mama odchudzała mnie od kiedy pamiętam. Jedzenie rodzinnych obiadów zawsze było dla mnie powodem do stresu. Dookoła wszystkie kobiety w rodzinie patrzyły mi w talerz - mama, babcia ,ciotka. Czy nie wzięłam za dużo ziemniaków, czy nie zjadłam za dużo sosu, czy na talerzu nie mam za dużo ciasta. Nie byłam grubym dzieckiem jak patrzę teraz na zdjęcia. W technikum ważyłam 90 kg, czyli połowę tego co teraz. Przerażające wiem. A i tak mimo tego, moja mama cały czas mnie kontrolowała z jedzeniem. Nie ważne czy byłam głodna, zawsze musiałam jeść w porach, które ona uważała za słuszne. Zawsze musiałam jeść to co ona mi kazała i w ilości jaki ona mi kazała. Nieważne, że czasami miałam ochotę na więcej, bo najzwyczajniej w świecie byłam nienajedzona i chciałam dojesc. Dopóki się nie wyprowadziłam z domu, czyli do 20 roku życia, mogłam na śniadanie zjeść 2 kanapki i na kolację też. Jak roslam i potrzebowałam więcej jedzenia to zawsze gdzieś dojadalam po koleżankach. Wszyscy się cieszyli, że ładnie zjadam i było git. Bo u koleżanek nigdy nie marudzilam nad talerzem. Na słodycze też miałam mega ograniczenia, tak samo jak na chrupki. Mój brat był szczupły więc jadł wszystko do woli, a ja w ich oczach byłam gruba więc miałam wszystko ograniczone. Na obiad zawsze dostawałam stała porcje. Czasami udało mi się coś więcej wydusić jak mama miała dobry dzień albo tata się za mną wstawił, albo były dania typu placki ziemniaczane czy pierogi. Wiem, że stąd mam zaburzona relacje z żywieniem. Teraz jestem dorosła, mam pieniadze i stać mnie na to żeby kupić sobie do jedzenia co tylko chce. Mogę próbować wielu rzeczy, jeść to co lubię. W każdej chwili iść do sklepu po batona czy innego śmiecia. Mam szczęśliwe życie. Nie odchudzam się żeby być jakaś szczupła laska, chciałabym ważyć około 100 - 120 kg. Podobają mi się takie kobiety. Moja obecna waga 180 kg zdecydowanie mnie ogranicza. Zastanawiam się nad psychoterapia. Ale jak widzę koszty takiej "przyjemności" to mi słabo. Moja mama nigdy nie chciała dla mnie źle. Mamy super kontakt i dzwonimy do siebie codziennie, ale wiem, że to przez nią się borykam z tym. Nie mam do niej żalu, wiem, że chciała dobrze, ale wyszło jak wyszło. 😂