Dziś 14-ty dzień diety. Pełne dwa tygodnie i 3kg za mną. Do końca jeszcze kilka takich kroków, ale dobrze mi idzie. Prawie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie podjadam - z wyjątkiem niedzieli, gdy upiekłam mój ulubiony quiche lorraine dla gości, któremu to nie potrafiłam się oprzeć i zjadłam kawałek. Zrobiłam to świadomie i dlatego, że schudłam o 1kg więcej, niż było to zaplanowane (a może teraz szukam usprawiedliwienia dla siebie). W każdym razie od tamtej chwili słabości znowu trzymam się twardo reguł diety.
W ciągu tych 2 tygodni zaczęły marzyć się mi słodkie, czekoladowe lody... soczysta, domowa pizza z obfitą ilością mozzarelli i kiełbasą pepperonii... coraz bliżej mnie jest również świąteczne ciasto mojej siostry, które na talerzyku wygląda piękniej niż ciasta deserowe z najwspanialszych cukierni... Ale póki co, dzielnie walczę z tymi omamami przed oczyma ;)
Za mną już 14 dni, ale równie dobrze mogę powiedzieć, że przede mną 3,5 miesiąca, a później dieta stabilizująca i na koniec - całe życie utrzymywania wymarzonej wagi.
Pozbyłam się 3 kg i już widzę efekty. Zaczęły znikać tłuściutkie "boczki" i moja talia prezentuje się coraz lepiej. Największą satysfakcję przyniosła mi reakcja męża, gdy założyłam obcisłą bluzkę i dopasowane spodnie, a on siedząc za biurkiem zmierzył mnie wzrokiem z góry do dołu (dawno tak nie robił) i czułam, że jestem dla niego jeszcze bardziej atrakcyjna :)