Temat: Jak pokonałam kompulsy?

[Uwaga: poniższe rozważania będą pewnie bardziej odpowiednie dla osób, które mają w życiorysie drastyczną utratę wagi, która sprowokowała pojawienie się zaburzeń odżywiania. Nie będzie raczej za to przydatna dla tych, którzy przytyli, bo przyczynił się do tego ich tryb życia/nieznajomość zasad zdrowego odżywiania.]

Hej, chciałabym się z wami podzielić moją historią, nie tyle odchudzania, ale walczenia z zaburzeniami odżywiania. Od roku jestem „czysta”, więc myślę, że nie zapeszę, jeśli to zrobię :)

Zaczęłam się odchudzać jakieś 9 lat temu, czyli w wieku 17 lat. Szybko udało mi się wpaść w objęcia anoreksji, jednak nie potrafiłam utrzymać swojego stanu niejedzenia, więc po jakimś roku zaczęły się u mnie pojawiać kompulsy. Ciągle byłam szczupła, bo jednocześnie kompulsywnie dużo ćwiczyłam. Ten stan utrzymywał się praktycznie do zeszłego roku. Czasem było spokojniej, czasem pogrążałam się w kompulsie na cały tydzień. Oczywiście, próbowałam z tym walczyć, próbowałam się też odchudzać (również za pomocą Vitalii). Jednak latem zeszłego roku zaczęłam pracować w nowym mieście, gdzie moim jedynym znajomym był kolega z pracy, który miał nawet i większe problemy z odżywianiem niż ja. No i wtedy już całkowicie straciłam panowanie nad sobą – jadłam od momentu przyjścia do domu z pracy, aż po północ, z małymi przerwami na wyjście do sklepu po nowe zapasy. Przykładowa „kolacja”: bułka z serem i pomidorem, kolejna bułka z serem, cała bagietka z serem, parę misek owsianki z cukrem, opakowanie ciastek, czekolada, litr soku pomarańczowego. Brzuch miałam rozwalony totalnie, czułam się jak kosz na śmieci. Oczywiście przytyłam.

Ale dostałam też nową pracę, w nowym mieście. Już ponad rok mieszkam tutaj, i wiecie co? Od przyjazdu kompuls zdarzył mi się może 5 razy. I nigdy nie miał takich rozmiarów jak moje ubiegłoroczne codzienne „kolacje”, były to raczej przejedzenia. Co się zmieniło? Po pierwsze, poznałam pewnego chłopaka. I ok, powiecie, zastąpiłam sobie miłość do jedzenia miłością do osoby, ale to nie do końca tak, chłopak był tylko sposobem na odkrycie dlaczego tak się objadałam wcześniej.

A zatem co było powodem? Tak zwane poczucie straty. Przez lata odmawiałam sobie różnych produktów, czy to masła, czy to sera, czy też ciast, i zbudowałam w sobie straszne niezaspokojenie. Gdy miałam dobry dzień, chciałam jeść „ładnie”, tzn. dużo poniżej prawdziwego zapotrzebowania. Więc w końcu nie wytrzymywałam, no i jadłam całą bagietkę z serem, bo chodziła mi po głowie od tygodnia i ciągle powtarzałam sobie że nie, nie mogę jej jeść. I zawsze też mówiłam sobie, że to ostatni raz, czym jeszcze bardziej prowokowałam te kompulsy.

Jak zatem pomógł mi chłopak? Po pierwsze, nie chciałam przy nim wychodzić na jakąś wybredną miągwę, więc gdy proponował mi na śniadanie płatki oraz croissanta, nie chciałam mu powiedzieć: pardon, ale ja nie piję mleka, i płatków też nie jem, no a o croissancie to już w ogóle zapomnij. Więc jadłam, tak samo jak obiady które dla mnie przygotowywał, ze śmietaną, boczkiem, i deserem. No i oczywiście jadłam większe porcje niż gdy sama sobie gotowałam. I co? I nie czułam potrzeby objadać się  –  byłam w końcu najedzona!

Teraz z owym chłopakiem zdarzają mi się już spięcia i nieciekawe momenty, ale ciągle się nie objadam. Czasem sobie myślę: a może jak zjem całą czekoladę, i całe opakowanie ciastek, i coś jeszcze na dodatek, to wtedy się poczuję lepiej? Ale na samą myśl mnie mdli i nie widzę w tym sensu. Jem za to te wszystkie zabronione wcześniej produkty, no i nie czuję potrzeby zjedzenia wszystkiego od razu, jem tylko tyle, żeby się najeść.Wiem, że jak mi się zachce, to znów będę mogła zjeść np. muffinkę.

Oprócz tego, myślę, że ten etap objadania się non-stop w zeszłym roku był dla mnie potrzebny. Mój organizm dostał tyle jedzenia, że w końcu powiedział dość, i już nie napędzał mnie do dalszych kompulsów.

No i tak na marginesie, wcale nie uważam, że teraz mam najlepszą na świecie sylwetkę, mogłabym trochę wzmocnić mięśnie, żeby być bardziej wyprostowana i jędrna. Ale jeśli w końcu wrócę do ćwiczeń, będzie to właśnie w celu modelowania sylwetki i budowania kondycji, a nie z chęci schudnięcia. Zresztą nawet nie wiem, ile teraz ważę, wiem za to, że bez zmian mieszczę się w swoje ubrania, a to jest najważniejsze :)

Wnioski:

1. Dzielenie produktów na dobre i złe nie służy niczemu dobremu. Oczywiście nie mówię, że jedzenie boczku z boczkiem, i do tego Snickers, jest wskazane, ale jeśli nie będziemy się ograniczać, to organizm sam się wyreguluje. Ja czasem zjem coś mega słodkiego, ale potem już nie mam ochoty na słodycze. 

2. Warto jeść do syta. Jestem zwolenniczką jedzenia większych porcji, ale rzadziej (jem 4 razy dziennie, fajnie by było zejść do 3, ale za bardzo lubię podwieczorki ;p ). Dzięki temu jestem naprawdę najedzona, jem to, co lubię, nie myślę ciągle o jedzeniu, no i nie muszę planować nie wiadomo ilu posiłków.

3. Jeśli mamy kompulsy może to oznaczać, że nasz organizm ciągle czuje się pozbawiony jedzenia. Może to być faktyczne fizyczne niedożywienie, lub też psychiczne uwarunkowanie, powstałe w wyniku naszego pozbawiania się pewnych produktów.

Tyle mojej pisaniny, jeśli macie własne uwagi co do radzenia sobie z zaburzeniami odżywiania to chętnie się o nich dowiem! :)

Gratuluję sukcesu :) Dziękuję za ten post, na pewno się przyda ;) 

Pasek wagi

Fajne informacje , ja jestem w trakcie walki z zaburzeniami odżywiania.  Każdy musi znaleźć sposób na siebie. Ja również jak Ty jem więcej na główne posiłki śniadanie-obiad- kolacje , to pomaga.

Życzę następnych lat w czystych.

Pasek wagi

oj, skąd to znam :( tyle że u mnie kompulsy trwają już od lat, a waga jak wysoka była tak jest... wszystko idzie mi dobrze, póki nie dopadnie mnie jakaś stresująca sytuacja, gorszy dzień itp :( 

szmaragdowa.woda - próbowałam wyjść z kompulsów tą metodą niejednokrotnie i serio, PODZIWIAM, że udało Ci się to wyeliminować na śmieciowym jedzeniu. Nie znalazłam tylko konkretnej informacji w Twojej historii - ile konkretnie czasu trwało to Twoje objadanie się?

Zauważyłam, że są dwie szkoły jeśli chodzi o radzenie sobie z kompulsami. Jedna przedstawiona przez Ciebie, czyli - jedz intuicyjnie wszystko, na co masz ochotę i druga polegająca na unikaniu wyzwalaczy (cukier, biała mąka, zboża). Mimo, że wydaje mi się, że to kwestia bardzo indywidualna, z fizjologicznego punktu widzenia widzę więcej plusów jednak tej drugiej szkoły. Całkowitym ideałem jest połączenie obu ;)

Ja siebie przez te 7 lat ED tak silnie zaprogramowałam, że niekontrolowane objadanie się jest reakcją niemal automatyczną na wyzwalacze. Jestem w stanie odwlec kompuls, ale tylko wtedy, kiedy jestem w towarzystwie, albo po prostu nie mając dostępu do większej ilości jedzenia. Ale tylko odwlec. Po  zjedzeniu czegoś słodkiego, natychmiast włącza mi się ten charakterystyczny zamęt w głowie i myślę już tylko o momencie, kiedy będę mogła się objeść. Niejednokrotnie zamykałam się w łazience z tabliczką czekolady... :/

W skrócie, jedzenie jakiejkolwiek ilości słodyczy i zbóż = kompulsy. I ciągła walka ze sobą.  

Z psychologicznego punktu widzenia Twoja metoda ma mnóstwo plusów - eliminujemy tzw. efekt kompensacji, przyzwolenie na wszystko daje luz i już nie czujemy potrzeby jedzenia na zapas "niedozwolonego", przestajemy obsesyjnie myśleć o diecie i zajmujemy się życiem. Wszystko fajnie. Ale co z fizjologią? Mimo wszystko, wydaje mi się, że jakość jedzenia MA ZNACZENIE. Wszystko, co wprowadzamy do naszego organizmu powoduje jakąś reakcję chemiczną, która wpływa na nasze zdrowie. Skatowany organizm osoby przewlekle chorującej na ED niekoniecznie musi wiedzieć, czego naprawdę potrzebuje (zaburzenia w produkcji chociażby insuliny, leptyny), a przetworzone produkty powodują niekontrolowane skoki cukru.

I dłużej się nad tym zastanawiając...w zasadzie PO CO jeść słodycze i przetworzone jedzenie? Z uprzejmości dla osób, które nas nimi częstują? ;) Dla mnie to żaden argument. Dla przyjemności? Można bez problemu stworzyć smaczne potrawy z prawdziwego jedzenia. Odmawianie sobie, owszem, w końcu doprowadzi do kompulsu, ale można doprowadzić do sytuacji, kiedy nie będzie się miało na te słodycze ochoty. Wymaga to wysiłku, ale serio, można.

W obu tych sytuacjach zauważyłam jeden, współny czynnik - restrykcyjna, niskokaloryczna dieta jest najsilniejszym wyzwalaczem. Im mniej kalorii w ciągu dnia, tym większa ochota na kompuls. Osobiście czując się 'zdrowo najedzona', nawet o tym nie myślę ;)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.