- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
13 lipca 2015, 07:49
Musze się pochwalić...
Punkt wyjścia przy 177-179 cm wzrostu (w zależności od pomiarów wychodziło mierzącym różnie...) w styczniu tego roku to ok. 107 kg..., wiek 43 lata, mężczyzna
Obecnie 77,5 czyli zleciało 29 kg... i pierwszy raz od bardzo dawna moje bmi (wiem to złudny parametr, ale traktuję go orientacyjnie) pokazało normę :)
Ostatni kilogram (na razie ostatni) to fizycznie zleciał podobnie jak poprzednie, ale psychicznie dużo lepiej się z tym czuję.
To nie koniec pracy, bo realnie patrząc jeszcze powinienem stracić ok. 5 kg i wtedy zacznie się najtrudniejsza walka czyli ustabilizowanie wagi, a motywacja z czasem spadnie. Na razie jest duża, ale wiem z doświadczenia jak łatwo (przynajmniej mi) przestać się kontrolować.
Piszę to wszystko bo wiem, że mi czytanie takich relacji pomogło na początku - dawało impuls, że można. Może więc i teraz to co ja napiszę komuś pomoże.
Nie tylko czuję się lepiej fizycznie, czuję więcej energii i nie wróciłem do regularnego ćwiczenia, do jazdy na rowerze (prawie codziennie, po ok. 1 godz.) a w zimie nartach ((akurat rower i narty były zawsze) dołączyłem regularne bieganie (ale staram się nie przeciążać 2-3 razy w tygodniu po 5 km), regularną gimnastykę (to mój słaby punkt - czasami nie ćwiczę...), jazdę na waveboard/rolkach, pływanie (z braku czasu tylko raz w tygodniu). Do tego doszła dużo większa świadomość tego co jem.
No ale przede wszystkim duża zmiana psychiczna - co tu dużo mówić, z otyłością nie czułem się dobrze, krępowała mnie. Miałem poczucie, że jestem przez nią identyfikowany i naprawdę źle się z tym czułem. Wiele sytuacji było dla mnie krępujących - kupowanie ubrań, zakupy w sklepie, wyjście na basen, podawanie wagi np. w wypożyczalni sprzętu narciarskiego. To zresztą właśnie dwie sytuacje zdecydowały, że na poważnie wziąłem się za siebie - raz gdy nie mogłem znaleźć butów narciarskich, które mógłbym normalnie dopiąć i potem męczenie się z ich założeniem a druga gdy wszedłem do mocno obładowanej ludźmi windy i pokazała przeciążenie. Do tego komentarz kogoś życzliwego, że najpierw trzeba schudnąć a potem pakować się między ludzi. Obydwie te sytuacje były dla mnie mocno frustrujące i dość mocno je przeżyłem. Doszedłem jednak do wniosku, że jeżeli będę się tym stresował i stres zajadał to lepsze poczucie (niestety należę do typu osób, którym samo jedzenie poprawia nastrój) będzie iluzyjne. Zamiast popadać w czarną rozpacz trzeba coś ze sobą zrobić, aby to pokonać - bo akurat chociaż nie jest to proste, to realne (co widać).
Edytowany przez skafand 13 lipca 2015, 07:50