Temat: - 30 kg + rok utrzymywania wagi :)

Piszę ten post w dziale „sukcesy” nie tylko dlatego, że udało mi się spalić nadmiar tkanki tłuszczowej żółtej, doprowadzając swoje kształty z obszaru kulkowatych do nieco bardziej obłych... albo wręcz, jeśli mam być szczera, kanciastych. Siedzę teraz na tym kościstym tyłku w rozmiarze XS zastanawiając się jak przytyć – bo przytyć też jest ciężko. W ramach wprowadzenia - odchudzałam się do uzyskania 60 kg i w takim punkcie zaczęłam stabilizować dietę. Na półrocznej stabilizacji spadły jeszcze jakieś 4-5 kg. Całą resztę – bo teraz niestety ważę ok. 52 kg – zawdzięczam dwumiesięcznej podróży, podczas której się pochorowałam w sposób, rzekłabym, bardzo zasrany, niemniej jednak mam cel nabrać nieco tłuszczyku z powrotem w najbliższym czasie.
Na początku mała spowiedź.
Całe życie walczyłam z otyłością, niemniej jednak zawsze wpadałam w wir cudownych lub mniej cudownych a bardziej rozsądnych diet - niemniej jednak zawsze się w tym wirze gubiłam, nie lubiłam odchudzania, nie cierpiałam wiecznego krygowania się, obżarstwa, wyrzutów sumienia, obżarstwa raz jeszcze... zacznę od poniedziałku, no, może jednak od wtorku... albo od poniedziałku za tydzień, tak, poniedziałek za tydzień będzie odpowiedni a do tego czasu przecież nic nie stoi na przeszkodzie pochłonięciu połowy słodkich bułek w piekarni (muszę się pośpieszyć, przecież od poniedziałku nie będę mogła jeść słodkich bułek, co z tego, że boli mnie brzuch).
Znacie to? Pewnie niektóre z Was tak. Niektóre z Was pewnie również dotknęły zaburzenia odżywiania (bo przecież nie trzeba mieć głębokiej anoreksji czy prowokować wymiotów po obżarstwie, aby mówić o zaburzeniach odżywiania), diety pochłonęły Was, zabrały Wam całą przyjemność z życia, skupiając większość myśli na temacie jedzenia – kiedy, jak, o której, ile kalorii.
W sumie 8 lat... bo 8 lat temu zakompleksiona, gruba nastolatka (w dodatku kujon w okularach, więc domyślacie się, że to było dość drastyczne połączenie) postanowiła przejść na dietę. Dietowała na początku dość rozsądnie jak na ówczesne standardy, kiedy w modzie była dieta 1000 kcal – jedząc 1500-1700 kcal i umiarkowanie zaprzęgając swoje mięśnie do wysiłku. Schudła dość sporo, bo z 12 kg (70 -> 58), niemniej jednak bożonarodzeniowe „poluźnienie pasa” przedłużyło się do paru tygodni a potem miesięcy, co spowodowało powrót do starej wagi... a i nawet nadwyżkę.
I powiem Wam, że tak było parę razy. Okresy jedzenia pomieszanie okresami dietowania, małe sukcesy zajedzone dużymi porażkami. Dużo myślenia, mało roboty. Krew, pot i łzy, powiedziałabym. Po schudnięciu nie udawało mi się utrzymać wagi nawet parę tygodni, nie umiałam ustabilizować diety. Zapomniałam, co to znaczy jeść normalnie – kiedy jesteś głodny lub po prostu „masz na coś ochotę”. Dopiero w ostatnim roku zaczęłam uczyć się słuchać swojego ciała – zamiast jeść jak w zegarku (co 3 godzinki!), jeść wtedy, kiedy się chce, bez nerwowego „zjadłabym, ale za wcześnie...”.
Wielokrotnie wracałam do wpisu na blogu - http://relishmeals.blogspot.com/2012/09/61-wednesd... – który bardzo, bardzo polecam.
 

Mam 173 cm wzrostu.
A teraz nieco technikaliów:
1) Odchudzanie zajęło mi rok, stabilizacja – wprowadzanie nowych produktów, zwiększanie liczby kalorii (na początku dość rygorystycznie, potem „na oko”) do 2000 kcal – pół roku. W tym momencie minęło pół roku od zakończenia stabilizacji.
2) Na początku MŻ + lekkie ćwiczenia, niemniej jednak potem zaczęłam liczyć z grubsza kalorie (1600-1800) bo po prostu czułam, że jem za mało (jak spisałam zjedzone produkty w losowy dzień doliczyłam się ok. 1400 kcal). Potem, kiedy następowały zastoje wagi zaczęłam ćwiczyć trochę więcej – 3,4 razy w tygodniu.
3) Na dzień dzisiejszy, muszę przyznać, trochę odpuściłam ćwiczenia. Wcześniej trenowałam dość intensywnie, wzmacnianie, aeroby, interwały, Insanity czy inne Beachbody... na dzień dzisiejszy dojeżdżam na swojej holenderce do pracy i sporadycznie (raz, dwa razy w tygodniu) odwiedzam fitness klub. Ale za to zrezygnowałam z ruchomych schodów a i gdzie mogę, jeżdżę rowerem lub chodzę pieszo. I szczerze mówiąc jest mi z tym lepiej, ciągłe wplątywanie „muszę poćwiczyć” do codziennego harmonogramu było nieco męczące i nie, nigdy nie stało się dla mnie przyjemną rutyną. Może mam nieco bardziej obwisłe pośladki, ale... cóż, nie potrzebuję aż tak zgrabnego tyłka ;) .
4) A co z jedzeniem? Cóż, na ogół jem dobrej jakości, zdrowe produkty z których komponuję przyjemne posiłki, wtedy, kiedy jestem głodna, czyli zwykle 4 razy dziennie... z małymi „grzeszkami” pomiędzy (chociaż zwykle podjadam warzywa, które ukochałam całym sercem – bardziej niż słodycze, tak, da się!). Operuję wszystkimi zasadami, które już dobrze znacie, niemniej jednak bez przesadzania w żadną stronę (bo, psiakrew, lubię kajzerki i biały ryż bardziej niż brązowy, tak samo jak piwo i gin z tonikiem). Nie smażę, gotuję na parze, piekę, odkurzyłam patelnię grillową. No, wiecie z czym się to je, Ameryki nie odkryłam.

Pasek wagi

Wyglądasz przepięknie! Gratulacje!

Pasek wagi

super zmiana szacun(puchar)

Śliczna z Ciebie dziewczyna, gratuluję przemiany! :D

Pasek wagi

wow super ;)

Piekna laska! :D

uważam, że teraz wyglądasz świetnie i zupełnie inaczej :) na plus!! tak trzymaj :) :* 

Pasek wagi

gratulacje ;) racja, wg mnie jestes troszkę za szczupła, ale trzymam kciuki za Ciebie :) kolezanka miała tez problem po zatruciu salmonellą, pomógł jej półroczny pobyt w czechach (piwo, knedliki i ich ciężkie jedzenie), także polecam ! ^^ :) a włosy Ci się trochę popsuły, czy tylko tak sie wydaje na zdjęciach? tzn. wydają się rzadsze. 

Pasek wagi

zupełnie inna osoba! gratuluje! :) 

świetnie

Pasek wagi

Gratulacje!

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.