Temat: Moja Historia odchudzania

No właśnie byłybyście z siebie dumna czy raczej było by wam wstyd za to co was czekało?

Najpierw jak się utuczyłam- bo to chyba też jest ważne.

Byłam mała, do siódmego roku życia na zdjęciach jestem w miarę chuda. Pamiętam moją 1 komunię Świętą, jak sukienkę po swojej siostrze trzeba było mi poszeżać, gdyż była ona za mała. Zaczeła się nowa szkoła podstawówka, śmierć bliskiej osoby, alkoholizm w domu, ciągłe kłutnie mamy z siostrą, interwencje sąsiadów i policja. Dochodziło do bujek, intensywnych awantur i pobić. Ale kto by pomyślał, że takie coś odbije się na mnie. Przecież ja byłam mała i mogło mi to zwisać. Jednak nie. Strasznie bałam się, że stracę mamę. Przeszła załamanie nerwowę po śmierci taty, siostra zaszła niespodziewanie w ciążę, mną się nikt nieinteresował, byłam na samym końcu. Bałam się zostawać sama w domu, bałam się spać sama. Gdy mama wychodziła o 6 rano do pracy, ja chodziłam na świetlicę i tam czekałam. Zawszę dostawałam od mamy pieniądzę na kanapkę czy na coś, bo nigdy nie było czasu aby mi zrobiła w domu. Szłam do Sklepu a Dokładnie Centrum i kupowałam najtańszę słodyczę czy chipsy i już od rana zaczynałam się obżerać. Przerażało mnie to co czeka mnie w domu, dlatego jadłam więcej i więcej. Przychodząc do domu, zjadałam więcej okłamując, że w szkole musiałam na coś zapłacić. To trwało i trwało. Moja siostra się od nas wyprowadziła, nie wytrzymała tego co się działo w domu. Wtedy moja mama pamiętam kazała mi wybierać albo siosta albo ona. Wtedy był już kres marginesu. Zaczełam jeść tak dużo, że ciuchy z tygodnia na tydzień stawały się na mnie coraz mniejszę i mniejszę. Ludzie coraz bardziej zaczynali komętować mój wygląd, a ja zaczełam się łamać. Moje kości nie umiały sobie poradzić z nadmiernym ciężarem i brakiem ruchu. Kiedy w coś walłam orazu kość była złamana. Doszło do tego, że tak strasznie bałam się już wychodzić z domu, że zamiast iść do szkoły, siedziałam u siebie na podwórku i jadłam i jadłam. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że od ciągłego jedzenia mogę umrzeć. Sądziłam, że to przez geny tak szybko tyje. Po mojego taty stronie były problemy z nadwagą.

Zaczeło się to po 16 urodzinach, które robiłam u mnie w domu. Zapraszałam wszystkich po kolei, bo i tak wiedziałam że większość z nich nie przyjdzie, a ta druga połówka przyjdzie na darmowe jedzenie. Wyglądałam jak wyglądałam no, ale kto by się przejmował wyglądem w moim wieku. Zgrałam wszystkie zdjęcia na komputer i zajadając się chipsami coś we mnie pękło. Moje 1 myśli

: – Dlaczego ja zajmuję Całe zdjęcie?

-Może najwyższy czas coś z tym zrobić?

Następnego dnia pojechałam do Cioci, która miała wagę łazienkową, byłam święcie przekonana, że zobaczę na niej 97 i że to moje urojenia, że jest ze mną aż tak źle. Weszłam na wagę wskaźnik był koło 130. Zeszłam z niej tak szybko, jak tylko mogłam, schowałam ją spowrotem i pobiegłam żółwim tępem do łazienki. Moje przerażenie trwało i trwało. Wtedy jeszcze nie miałam zielonego pojęcia w co tak na prawdę się wpakowałam. Jednak tu doszedł mi jeden problem, o którym nie będę się rozpisywać.

Pamiętam następny dzień czyli niedzielę, zamiast wyzjadać resztki z urodzin, wyrzuciłam je do kosza. Stwierdziłam że zaczynam dietę kopenhaską, moja wiara była w nią dość duża, jednak nikt z otoczenia w to nie wierzył. Mineły 2 dni, nie dałam rady. Znów czułam się beznadziejnie. Jednak powiedziałam sobie wtedy: Że wytrwałam już 2 dni w diecię, nie zrezygnuję, niech się dzieje co chce. Zamiast iść nakupować słodyczy w moim ulubionym sklepie, nakupiłam pełno owoców. I tak trwałam. Nikomu nie mówiłam o tym, że się odchudzam, gdyż wiedziałam jaka będzie reakcja innych na to. Mijały dni, tygodnia, miesiące. Trwałam w tym co postanowiłam, oczywiście jadłam słodyczę itd ale w małych ilościach. Nie miałam wagi łazienkowej, więc trudno mi było określić czy tak na prawdę chudnę.

Pamiętam jakoś przed wakacjami, wyjeżdzałam zawsze do cioci do Nysy. Postanowiłam się zważyć. Przeżyłam Szok. Na wadzę zobaczyłam liczbę 2 cyfrową !!! 97. Wtedy byłam tak szczęśliwa i dumna z Siebie, że mogłam góry przenosić. Mama zauważyła, że trochę schudłam, koleżanki w szkole też. Stwierdziłam, że nie będę się więcej odchudzać, bo po co na co? I tak jestem chuda.
Jednak nie. Wróciłam po tygodniu do domu, zważyłam się i po normalnym jedzeniu u cioci waga nie poszła w górę. Miałam ochotę na dalsze odchudzanie. Dieta Kapuściana poszła w ruch, owocowa, trzydniowa itd. Jednak żadna z nich nie przyniosła trwałych efektów. Po tej pierwszej schudłam 3 kg a przytyłam 2. Po tamtych kwestia była 0,5kg. Wymyśliłam, że może już pora podrzeć zwolnienie z wf i zacząć ćwiczyć. Na początek zrezygnowałam zjeżdzenia autobusem, potem sam wf. Po jakimś czasie gdy już to nie wystarczało, włączyłam brzuszki i bieganie. Poszłam się zważyć i zobaczyłam 79 kg. Nie wiedziałam czy śnie czy już umarłam. Moim największym marzeniem było zobaczyć 7 z przodu!!! Pamiętam swoją radość i dumę. Pamiętam moją siostę która twierdziła że ważę z 90kg. Pamiętam minę, mojej cioci i jej pytanie kim ja jestem. Pamiętam 1 wywiad w gazecie Przyjaciółce!!!! Pamiętam tą radość i wiarę w Siebie że dałam radę.!

I bach! Wszystko się poszło rąbać, pomyślałam… Noga w gipsie.. Złamanie z przemieszczeniem.!! Tragedia. Żadne ćwiczenia, żadne nic. Tak chodziłam i chodziłam, Miałam wtedy już swoją wagę i na nią nie chciałam wchodzić gdyż gips też waży. Mijały miesiące a ja wciąż noga w gipsie. Po ściągnięciu, przeskakujące kolano zresztą do dziś. Jednak przeżyłam niemały szok. Na wadzę było 77!  Wtedy pomyślałam sobie że cholera jasna mogę jeszcze schudnąć. Moim ostatecznym celem była 6 z przodu.

Byłam tak szczęśliwa, że pokochałam każdy rodzaj sportu, wszystko sprawiało mi przyjemność, chodziłam z głową w chmurach. Ściełam włosy, przefarbowałam je na inny kolor, szafę wymieniłam na nową. I tak do wagi 72 kg. Zostałam zaproszona do Rozmów w Toku, poznałam tam fajne dziewczyny ale wtedy zrozumiałam, że to jeszcze nie to. Coś we mnie pękło. Po prostu przestałam wierzyć że mi się uda. Wiedziałam że jestem szeroka i tak nie warto się odchudzać. Najpierw po 18 urodzinach, obżerałam się, trwało to tydzień a może dwa, zrezygnowałam z ćwiczeń. Jednak dość szybko się ogarnełam, dałam sobie rygor. Pochłonełam wszystko to co kocham w ćwiczeniach, przestałam się uczyć, panować nad swoim życiem. Ze zdrowej diety zrezygnowałam. Jadłam najpierw 600 Kalorii po tygodniu 300. I tak trwałam i trwałam, Z Godzinnej Porcji ćwiczeń zrobiła się 8 godzinna. W Ponad 3 miesiące. Schudłam, z wagi 72 do wagi 64. Powinnam być z tego dumna- jednak nie nie jestem. Czuję się na wagę min 80. Co najlepsze ja wiem że popełniam mega błąd. Jednak tu zwalają się kolejne problemy, brak akceptacji siebie i swojego ciała, chęć bycia jak inne dziewczyny, chęć w końcu zrobić coś co sprawi mi przyjemność.  Obniżanie sobie wagi do minimum. Jedynym teraz celem jest zobaczyć 5 z przodu. Nie mam wagi..

Teraz gdy powinnam być z siebie mega dumna i chodzić z głową tak wysoko że aż masakra, chodzę z głową w ziemi. W Nocy oblewają mnie zimne poty, spie po 4 godziny. Plus jest taki że po mału wychodzę z cholernych 10 godzinnych treningów i diety 200 kalorii, ale tylko dlatego że pomagają mi rozmową inne osoby. Gdyby nie one uświadamiam sobie, że dziś bym nic nie jadła i żywiła się powietrzem. Co ja mówie, dziś by mnie na tym świecie w ogóle nie było.

Odchudzanie uświadomiło mi, że to tak na prawdę siedzi wszystko i wyłącznie w głowie. Myślałam, że jak schudnę i osiągnę swoją wagę docelową będę szczęśliwa, a stało się ze mna to co stało. Stałam się skrytą szarą myszką. Której zależy tylko i wyłącznie aby odejść do wieczności.

Mój stan psychiczny jest poniżej granicy. Pasowało by coś z tym zrobić? Ale co ja siedzę i użalam się nad sobą, na szczęście już nie długo!

Zumba- karnet się skończył i teraz pytanie kupować czy nie kupować. Poddać się już całkowicie czy jednak jeszcze nie?  Z mamą nie mam żadnego kontaktu, ona wchodzi ja wychodzę.

 


Przeczytałam całość... Ciężka historia.. trochę wyniszczyłaś organizm przez swoje diety... Najlepiej iść do dietetyka..,albo podwyższać kalorie (z głową) o 100kcl tygodniowo. Sama jestem laikiem w tych sprawach,ale ja bym tak zrobiła. I nie rezygnowała bym z ruchu.

Spójrz ile już osiągnęłaś ! Chcesz się poddać? Spójrz przez ile złych chwil, momentów, sytuacji przeszłaś. Dałaś radę, było ciężko, było różnie, ale się nie poddałaś! Tyle doświadczeń życiowych.. na pewno jesteś silną osobą. Dasz radę! Głęboki wdech i do dzieła! Zdrowo jedz i ćwicz co lubisz.. jak zumba sprawiała Ci przyjemność to kontynuuj a jak nie to może rower? :)
Zgubiłaś 60kg praktycznie masę jednej kobiety... więc dziewczyno możesz wszystko!
I zaakceptuj swoje ciało wiem, że łatwo mówić! Ale naprawdę nie masz czego się wstydzić!
kochana wielki szacun dla Ciebie napracowałaś sie  sama zaczynam od poczatku czy znajdę tyle siły w sobie tak jak ty hmm
Pasek wagi
WalczWygrywaj ---- Proszę edytuj treść tematu i usuń adres swojego bloga - łamie to regulamin.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.