- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
19 lutego 2016, 21:10
Witam,
Spróbuję zwięźle opisać 8 lat i zrodzone w tym czasie problemy.
Poznaliśmy się z moim partnerem przypadkiem (mieliśmy po 17 lat) w czasie kiedy on został porzucony, a ja jako nastolatka usilnie poszukiwałam "swojej połówki jabłka". Z perspektywy czasu nie wiem, czy to była miłość, czy samotność, bo w wieku 16 lat zostałam w kraju sama. Rodzice wraz z rodzeństwem wyjechali za granicę, a mnie "zostawiając" w Polsce obdarzyli ogromnym zaufaniem, które początkowo nadszarpnęłam (imprezy, słabsze wyniki w nauce). Na szczęście się otrząsnęłam. Bardzo szybko przyszło mi się zmierzyć z dorosłym życiem, obowiązkami związanymi z prowadzeniem domu. Wtedy pojawił się On. Początkowo odrzucałam jego jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu. Byłam młoda, nie radziłam sobie ze wcześniejszym zauroczeniem i po ludzku nie w głowie mi było nawiązywanie nowych znajomości. Zatraciłam się w nauce (miałam bardzo ambitne plany) i wielu dodatkowych zajęciach. Jednak On nie dał za wygraną i w końcu zaczęliśmy się spotykać. Głównie w weekendy, kiedy nie miałam planów. Z czasem pojawiły się "motyle", a my z weekendowych znajomych ewoluowaliśmy w parę.
Byłam zakochana, wpadłam po uszy. Odrzuciłam wszystkich znajomych. Nie wiem, czym jest dobry koncert, festiwal, genialna sztuka w teatrze, spacer na plaży o poranku czy też impreza do białego rana ze znajomymi. Nigdy nie byłam nigdzie bez niego! Żyłam w tej mojej pilnie strzeżonej bańce mydlanej. Ja + On. Jedynymi znajomymi byli Ci z rodziny, ewentualnie ich przyjaciele. Po dobrze zdanej maturze udało mi się dostać na wymarzone studia, jemu też. Razem zamieszkaliśmy. Byliśmy szczęśliwi. Tak mi się przynajmniej wydaje. Z tym, że ja po roku rozpoczęłam drugi kierunek, a on swoje pozostawił, bo uważał, że nie da rady. Zatrudnił się w lokalnej firmie i tak pracuję w niej do dzisiaj. Bez żadnych perspektyw na rozwój. Początkowo mi to nie przeszkadzało... Żyliśmy jak małżeństwo. Dom, pies, opinia nieskazitelnej pary, w którą usilnie wierzyłam. Po około 5 latach on zobojętniał, a ja tak się wystraszyłam samotności, że nadskakiwałam nad nim jak nad dzieckiem. Z rana wstać, żeby zawieźć go do pracy na 6.00 (aby chociaż nie zmókł kiedy padało), później półtora godziny czekania na rozpoczęcie się zajęć o 8.30, po ich zakończeniu szybki powrót do domu, żeby miał ciepły obiad. Potem pranie, wszystkie koszulki wyprasowane, dom wysprzątany. On zadowolony szedł do garażu, albo kładł się przed telewizor, a ja wtedy siadałam do nauki, na której brak przy dwóch kierunkach jednocześnie nie mogłam narzekać. I nigdy mnie nie zastanawiało dlaczego to on się nie martwi, że ja zarywam noce, żeby on miał wszystko idealnie poukładane i kanapki do pracy w lodówce zrobione. Tak bardzo byłam szczęśliwa, albo chciałam ją być, że w to uwierzyłam.
Jakiś czas temu we dwójkę wybraliśmy się za granicę, żeby dorobić. Praca, dom, sen, praca, dom, sen... Ja wróciłam do kraju na uczelnię, a on został. Pierwszy tydzień był okrutny. Samotność mnie przerażała. Płakałam co wieczór, a on mi nie pomagał. Rozmowy przez komunikator internetowy polegały na szybkiej opowieści minionego dnia. Żadnych rozmów. Uświadomiłam sobie, że wtedy kiedy pierwszy raz stanęliśmy naprzeciw siebie każde z nas miało czystą kartę. Każde z nas miało zupełnie inne zainteresowania. Ja swoją zapisałam, interesowałam się jego pasją, i dzisiaj mogę szczerze powiedzieć, że wiem mało mniej niż on i mogę z nim o tym rozmawiać. On swojej nie zapisał. Nie próbował nawet w żadnym stopniu zainteresować się tym, o czym to ja chciałabym z nim mówić. Nie brał kota w worku, bo ja od zawsze wiedziałam kim w życiu chcę być. Wiedział też, że życie ze mną nie będzie łatwe, bo to nie zawód, w którym godziny pracy są ściśle określone, a ja po powrocie będę tylko dla niego. Wiedział, że będzie musiał uczestniczyć w prowadzeniu domu, a przynajmniej wiedzieć powinien. Powinien, ale chyba jednak nie wie. Z czasem prawie w ogóle przestaliśmy rozmawiać, bo przecież wymianę podstawowych informacji nie nazywa się rozmową. Ja zdecydowałam się polecieć do niego, aby (może to głupie) zobaczyć, czy jakiekolwiek emocję będą towarzyszyły naszemu spotkaniu po ponad miesiącu rozłąki. Kiedyś chociażby tydzień nieobecności był jak rok, a tym razem nie wydarzyło się nic. Po prostu spojrzeliśmy na siebie i przeszliśmy do porządków dnia codziennego. Po tygodniu wróciłam. Obojętna. Zaczęłam zauważać, że radzę sobie sama bardzo dobrze, a nawet jest mi to na rękę. Lubię porządek, mieć wszystko pokładane. Spodobało mi się. Ta niezależność, której nigdy nie miałam, w wyniku tego, że tak wcześnie weszłam w poważny związek. Dużo czasu dla siebie... i właśnie tu pojawia się ten czas na trzecią osobę. Znamy się od wielu lat. Od zawsze byliśmy dla siebie zagadką, bo dogadywaliśmy się idealnie i szanowaliśmy nie rozumiejąc skąd to się bierze. On mi zawsze imponował swoją zaradnością, pomysłem na siebie, pasjami co później się okazało działało w obie strony. Zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu. Rozmawialiśmy od naszych indywidualnych planach na przyszłość, po głupie plotki. Początkowo niewinne wspólne filmy, z których nic nie pamiętam, bo buzie nam się nie zamykały od rozmów. Później spacery, słowa, których nigdy nie usłyszałam od obecnego partnera i bliskość, przy której wirowała nam ziemia, a sami nie wierzyliśmy w to co się dzieję. Bezpieczeństwo i tęsknota. Zdradziłam i nie mam dla siebie wytłumaczenia. Mój partner po jakimś czasie wrócił do kraju, nie towarzyszyły temu żadne emocje. Bardzo szybko przeszliśmy do porządków dnia codziennego. Jakbyśmy nie mogli się odnaleźć w tym domu. Z tym, że ja już nie gotuję, nie prasuję, on ciągle przegląda nowe ogłoszenia samochodowe, gra na komputerze. Nigdy nie dorzucał się do budżetu domowego. Wszystkie rachunki opłacam ja. On czasem zrobi zakupy. Wrócił do starej pracy, szczęśliwy z długoterminowej umowy, a ja przy każdej możliwej okazji uciekam mu do osoby trzeciej. Nie żałuję, Rozmawiałam z partnerem o mojej niepewności w uczuciach. Oboje płakaliśmy. Przeżyliśmy wspólnie 8 lat. Daliśmy sobie trochę czasu, ale ja nie wiem, czy to ma już jakikolwiek sens. Chyba nasze drogi się rozeszły. Pogubiliśmy się i nie wiem, czy się odnajdziemy. Nie wiem, czy chcę go odnaleźć. Czy chcę oddechu. Poznać nowych ludzi i zobaczyć świat. Skoczyć ze spadochronem i śpiewać tak głośno, na ile sama sobie pozwolę.
To jest dobry mężczyzna. Zapewnia mnie o swojej miłości, ale nigdy nie wspomniał o ślubie. Zawsze myślałam, że jest troskliwy. Teraz nie wiem, czy to troska, czy chęć zamknięcia mnie dla siebie. 8 lat zrobiło swoje. Kiedy na niego spoglądam boli mnie, że może go nie być w moim życiu. Nie wiem czy to jeszcze miłość, czy przywiązanie. Nie wiem też, czy jego zapewnienia są szczere, czy jest mu po porostu wygodnie. Pogubiłam się i nie wiem którędy iść.
Pozdrawiam
Nie boję się krytyki. Wiem co zrobiłam.
20 lutego 2016, 23:43
rozejść się albo postawić obecnemu partnerowi warunki i zmienić zasady w związku. po pierwsze absolutnie nie utrzymywać go! mieszka u ciebie i jest de facto na twoim utrzymaniu. minimum co ma opłacać to media na pół i połowę za jedzenie, najlepiej by za te lata utrzymywania go to on wziął te opłaty na siebie, a ty raz na jakiś czas będziesz robiła zakupy. co do obowiązków domowych to koniecznie trzeba je podzielić, to podstawa, nie możesz nadskakiwać mu jak dziecku bo to nie dziecko a dorosły leniwy facet. nie może być też czegoś takiego, że on po pracy uwala się przed komputerem albo telewizorem. owszem, jest zmęczony, nie goń go do pracy, ale niech odpoczywa z tobą, razem spędzajcie czas i wspólnie coś róbcie, by odbudować relację i pracować nad związkiem. teraz to on się zachowuje jakby u mamy na garnuszku siedział. wygodnie mu, ktoś go utrzymuje, opiera, karmi, a on mimo że pracuje to ma tylko an swoje. to pipa nie facet.