Musze sie wygadac i wyzalic... Otoz idzie o to, ze moi tesciowie, mowiac delikatnie, mnie nienawidza, bo zabralam im syna i postanowilam mieszkac z nim sama - nie w ich domu... dlatego tez od dnia slubu jestem ta znienawidzona synowa, zas ukochana jest ta, ktora mieszka ponad 250km od tesciowej (ja mieszkam 10 min piechota od niej); kiedys robilam wiele by ich do siebie przekonac, jednak nie dawalo to zadnej poprawy; wnuczkiem (moim synkiem) nigdy sie interesowala, a jak juz go zobaczyla to zawsze mowila, ze jest gruby, lysy i w ogole "taki on jakis..."! pisze tu glownie o tesciowej, ale tesciu jest jeszcze gorszy i to wszystko dotyczy ich razem; mojego synka widzieli ostatni raz w maju jak bylismy u nich, tylko na niego krzyczeli bo tego dotknac nie kozna, tego tez nie, tam isc nie wolno bo nowe panele i zniszczy itp itd... to ludzie, ktorzy nienawidza calego swiata, praktycznie z nikim nie utrzymuja kontaktu - tesciowa z 10 lat juz nie odzywa sie do swojej matki, bo ta dala jej za malo pieniedzy, gdy ta opuszczala rodzinny dom! sa bogaci i wszystkich posadzaja, ze czychaja na ich pieniadze (a ja to juz w szczegolnosci); a prawda jest taka, ze grosza od nich nie dostalismy, a synek nawet glupiej grzechotki (a na chrzcinach to dali nam... pusta koperte!!!) ale jakos sobie radzimy i to ich tak denerwuje! opowiadaja ze nie otwieram im drzwi, ze zle zajmuje sie synkiem (ciekawe skad niby to wiedza skoro widza go raz na ruski rok?) i ciagle placza, ze taka zla synowa mieszka blisko nich, a ta najukochansza tak daleko! moja rodzine nazywaja klika, uciekaja na druga strone ulicy gdy widza moich rodzicow, byle tylko nie powiedziec im nawet dzien dobry; o wszystko maja do nas wieczne pretensje, cobysmy nie zrobili jest zle; uwazaja nawet ze mam chyba jakies nadludzkie moce, bo gdy tamtej synowej urodzila sie coreczka - niestety z choroba serduszka - to pwoiedzieli, ze to moja wina, bo ja im zazdroscilam ze beda mieli coreczke, a nie glupiego chlopoka!!! moje kontakty z tesciami sa wiec sporadyczne, wrecz minimalne; maz tez ma juz dosc ich nagadywania na nas i oczerniania nas przed ludzmi i tez przestal do nich zagladac - bo zawsze to konczylo sie klotnia miedzy nimi, bo nagadywali na mnie, na ta "synowa z piekla rodem", "na zmije", "czarownice"itp uslyszalam od nich wiele przykrych slow, ktore bardzo bolaly i bola do tej pory, najgorsze bylo ich zyczenie abym poronila - gdy bylam w pierwszej ciazy, bo "jak juz bedzie dzieciak to Przemek (moj m) juz sie z ta diablica nie rozwiedzie!!!); no i moglabym tu jeszcze tak pisac i pisac na ich temat...
Ale do sedna sprawy. Ze wzgledu na to wszystko, na te zle relacje, a wlasciwie nawet ich brak moi tesciowie nadal nie wiedza, ze jestem w ciazy!!! a jestem juz w 35tc! (tzn nie wiedza oficjalnie od nas, mozliwe ze widzieli mnie gdzies na miescie lub ktos ze znajomych im powiedzial) ja nie chcialam im tego mowic bo balam sie uslyszec od nich znow tych samych przykrosci co w pierwszej ciazy, no i tak jakos wyszlo, ze nie wiedza... A ida swieta; w wigilie zawsze do nich idziemy (bo to jednak rodzice mojego m, on nie potrafi byc tak calkiem obojetny wobec nich, ja ide tam tylko i wylacznie na m); takze wkrotce ich zobacze, a oni zobacza... moj brzuch!!! no i tak strasznie boje sie ich reakcji, boje sie ich krzykow na nas, ich zlosci (wiele razy juz krzyczeli na mnie, gdy powiedzialam cos z czym oni sie nie zgadzali), strasznie sie bojej tej wigilii i ich reakcji... wiem, ze powinnam miec to w nosie, ale jednak im blizej swiat to czesciej mysle o tym, ze bede musiala sie z nimi spotkac i ze bedzie to straszne spotkanie (wiecie czego mi zyczyli w zeszlym roku? "bys zmadrzala, bos glupia!!!") czasem mysle, ze zle wyszlo, ze do tej pory im nie powiedzielismy, z drugiej strony mialam spokojniejsza ciaze, bez narzekania, ze brzuch taki a nie inny, zem gruba, ze leze, a ona do ostatniego dnia pracowala itp itd oj dziewczyny, nie wiem jak ja to przezyje! boje sie, ze po wizycie u nich dostane skurczy ze stresu i zaczne rodzic! tak bym chciala tam nie isc do nich, ale jak m pojdzie sam to swieta tez bede miala do niczego, bo on sie tam naslucha za wszystkie czasy, a potem bedzie zly na mnie (zawsze po wizycie u nich klocilismy sie o byle co);
rozpisalam sie za wszystkie czasy... ale teraz jakos tak troche lzej na duszy, dobrze sie wygadac... a tak na co dzien to nawet nie mam sie komu wyzalic... na wigilie do nich raczej nie pojde , ale wiem, ze wtedy strasznie dostanie sie mojemu mezowi i jak od nich wroci bedzie zly na mnie i cale swieta beda do niczego! on jest na mnie zly, ze nie chce isc z nim, tak mi zle, ze nie stara sie mnie zrozumiec
Co byscie zrobily na moim miejscu? jak przebrnac przez te swieta? kiedys kochalam swieta, od dnia slubu kojarza mi sie tylko z nerwami i strachem:(